Tylko frajerzy płacą za bilety wstępu
Zastanawiacie się, skąd ta kontrowersyjna teza? Otóż już jakiś czas temu niezłe zamieszanie wprowadziła na jednej z facebookowych grup dyskusja, w której wzięliśmy udział. Dotyczyła ona tego, jak zakombinować, żeby wejść gdzieś bez płacenia przez dziurę w płocie! Co nie da się? Oczywiście, że się da. Pewnie! Wszędzie się da.
Tylko po co?
Wątków w tej całej dyskusji było wiele, ale wymienimy tylko kilka najistotniejszych:
- Jakby było tak tanio, jak dla localesów, to bym płacił, ale jest drogo, to nie będę!
- Skoro jadę na kilka miesięcy, to wstępy powinny być tańsze, bo 20$ tutaj, 25$ tam i już się robi z tego pokaźna suma!
- Azja Południowo-Wschodnia przecież powinna być tania!
- Na szczęście jest dziura w płocie, bo nie warto by było tyle zapłacić!
- Płacąc, nie dostaje się biletu, co można nazwać korupcją.
- Zabytki są kiepsko zrządzane przez lokalną społeczność!
- Wiele zabytków jest pod patronatem UNESCO!
Od razu napiszmy, że punkt ostatnio dotyczący udziału UNESCO w finansowaniu zabytków Ewa rozwinie w zupełnie nowym wpisie, bo temat ten mocno ją zainteresował.
Cała tematyka i argumenty przywoływane w tej dyskusji spowodowały, że w Ewie się zagotowało. W Tomku może nie aż tak, ale zaczęliśmy komentować powyższe argumenty i zdecydowaliśmy się te nasze odpowiedzi opublikować właśnie tutaj. Będzie to zatem niecodzienny wpis wspólny w temacie biletów wstępu.
1. Jakby było tak tanio, jak dla localesów, to bym płacił, ale jest drogo, to nie będę!
ED: Do tej pory w zasadzie w każdym kraju spotkałam się z powyższą zasadą. Lokalni mieszkańcy płacą mniej. I jakoś nie jest to dla mnie wielka obraza. To ich kraj, mają prawo zwiedzać, a przez zamieszkiwanie go, mają większe prawa niż turyści. Jakoś to dla mnie proste i zrozumiałe. I wiem, że ta różnica na przykład w Agrze, w cenie biletu do Taj Mahal jest ogromna. I co z tego? Wyjeżdżam – planuję, co zobaczyć. Wiem, ile kosztuje, planuję to w wydatkach. I po sprawie. Zawsze mogę tam nie wejść na znak protestu. W życiu bym nie wpadła na pomysł, że “może na polskie złotówki to nie jest dużo, ale jak na Indie (Indonezję, Birmę etc.) to dużo”. Ja się wtedy zastanawiam, ile czasem ludzie wydają tych złotówek w weekend na imprezę, albo kobiety na ubrania podczas wyprzedaży. Serio, stać kogoś na to, żeby kupić bilet do Indii, a nie stać go na bilet wstępu?
TP: Wstęp do Taj Mahalu kosztuje dla turysty szalone 45 PLN (dla localesa to ułamek tej kwoty). W Indiach pożyjesz za te 45 zeta, jak się uprzesz, ze trzy dni. Ale czy po to się wyjeżdża na drugi koniec świata, żeby oszczędzić na tym, po co właśnie się na ów drugi koniec świata pojechało? Taka logika jest dla mnie niepojęta. Idąc tym tropem, efektywniej ekonomicznie jest przecież siedzieć z piwem w domu przed laptopem i wyguglać sobie parę obrazków Taj Mahalu. Poza tym wkurza mnie takie przeliczanie cen na europejskie waluty. Świadczy o tym, że nie masz bladego pojęcia o sytuacji społeczno-ekonomicznej, gdzie ogromna część społeczeństwa w miesiąc zarabia tyle, co Ty w jeden dzień. Gdyby nie owe niższe ceny dla localesów (i, dodajmy, dla mieszkańców kilku innych krajów regionu), ta część społeczeństwa w życiu do tego Taj Mahalu nie miałaby szansy wejść. Po prostu nie byłoby ich na to stać. A mają do tego większe prawo, niż przeciętny turysta. Bo to ich dziedzictwo narodowe, nie Twoje. Ich kraj, ich zabytki. I ich, jakże słuszna w tym kontekście, polityka cenowa.
2. Skoro jadę na kilka miesięcy, to wstępy powinny być tańsze, bo 20$ tutaj, 25$ tam i już się robi z tego pokaźna suma!
ED: Sorry, ale przywołuje to na myśl te wszędobylskie komentarze: “ale my podróżujemy budżetowo i nas nie stać”. Jakbym planowała podróż wielomiesięczną, to tym więcej uwagi poświęciłabym na finanse. Ba! Jakbym uznała, że z kilku rzeczy, ze względu ich ceny właśnie, musiałabym zrezygnować, to oszczędzałabym pół roku dłużej, żebym tego robić nie musiała. Koniec kropka.
TP: Hola! To po co jedziesz na te kilka miesięcy? Powłóczyć się jak bezdomny po ulicach azjatyckich miast? Jeśli tak, to spoko, olej te wszystkie zabytki. Ale nie wylewaj swoich żalów, że Cię nie stać. Albo może nie pij kolejnego piwa do kolacji, weź butelkę wody z “7-Eleven”, a za zaoszczędzona kasę wejdź do tego Taj Mahalu.
3. Azja Południowo-Wschodnia przecież powinna być tania!
ED: Szokujące na miejscu, prawda? Nikt Ci wcześniej nie powiedział, że jest inaczej?! Bo żyjemy zamknięci w swoich krajach, bez jakiegokolwiek dostępu do blogów podróżniczych, na których możemy przeczytać, że tak nie jest wszędzie. Birma na ten przykład tania nie jest, ale planując wyjazd do tamtego kraju, zwyczajnie o tym, jak jest droga, poczytałam, policzyłam to. Zdecydowałam, że chcę ten kraj zobaczyć za taką cenę. Owszem, biadoliłam na każdym zakręcie, czy w brudnym pokoju, że stosunek ceny do jakości, którą się w niej dostaje, jest marny. Ale zdecydowałam się i jestem konsekwentna w tej podróży. Zawsze mogę wrócić wcześniej. W dzisiejszych czasach, kiedy blogowanie jest tak popularne, że nawet finanse można zaplanować co do bhata czy rupii, bo ktoś tam niedawno był i podpowie, tym bardziej dziwią mnie tego typu komentarze.
TP: “Powinna”, powiadasz? A nie jest? No, niesamowite! Runął Ci światopogląd, bo ktoś śmie chcieć zarobić na turystach! I to w Azji Południowo-Wschodniej! I w ogóle w tym biednym, zacofanym kraiku, jakim jest Birma! A słyszałeś gdzieś o czymś takim, jak popyt i podaż? Birma otwiera się na turystów, więc tłumy walą drzwiami i oknami, a hotele pękają w szwach. Jest popyt, podaży nie – musisz dużo zapłacić. Kapitalizm to uniwersalny język ludzi na całym świecie. I nie ma w tym nic złego. Zakładam, że Ty też nie pracujesz za darmo i liczysz, że zostaniesz uczciwie wynagrodzony za swoją pracę. A jeśli posiadasz coś unikalnego – czy to towar, czy umiejętności – będziesz chciał to sprzedać jak najdrożej. Tak, jak Birma.
4. Na szczęście jest dziura w płocie, bo nie warto by było tyle zapłacić!
ED: Mój ulubiony “argument”. To ja się pytam, po co w ogóle tam idziesz?! Żeby się pochwalić jaki to zaradny jesteś? Że Ci się udało oszukać system? Żenujące to jest dla mnie. “Za darmo to bym poszła, ale za tyle kasy to nie warto.” Może i Taj Mahal wygląda pięknie (i za darmo) znad rzeki Jamuny, ale dla mnie właśnie ten chłodny marmur, w kontraście z palącym słońcem, to było to. Misterna praca tylu osób, te ozdoby i zawijasy. I żaden ze mnie fanatyk architektury. A może jednak, bo przecież to tyle kosztowało…? ;)
TP: Szacunek, oszuście. Rozumiem, że pociągami też jeździsz na gapę. I jak, dobrze się z tym czujesz? Pociesz się, że sumie ukradłeś tylko jednego cukierka. A przecież mogłeś całą paczkę.
5. Płacąc, nie dostaje się biletu, co można nazwać korupcją.
ED: I tutaj zaczęłam się mocno zastanawiać, czy płaciłam gdzieś sporo kasy za wstęp, a nie dostałam biletu. Częściej zdarza mi się robić w Polsce zakupy i nie dostać paragonu. :)
TP: Bardzo interesujący argument, przy czym nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. Na jakiejś podstawie wchodzisz do tego Borobudur czy innego Prambanan, tak? Czy to świstek papieru, czy pieczątka na ręce, czy inna drobnostka, która pozwoli Ci pokazać, że jesteś tu legalnie. Więc może nie martw się o korupcję tylko o to, żebyś – no, właśnie! – wchodził legalnie.
6. Zabytki są kiepsko zrządzane przez lokalną społeczność!
ED: Tak, bo Ty się na tym znasz jak wilk na gwiazdach! Pewnie jest ułamek ludzi, którzy wiedzą jak to działa. Ja tego również nie wiem, bo też nie znam się na tym, więc ciężko mi to oceniać. Ciężko jest też to zmienić turyście takiemu jak ja. Zresztą tutaj zaczyna się inny temat: “A ja to bym to zrobił inaczej”. Wiesz co? Weź się panosz na swoim podwórku, a jeśli jesteś w gościach, to się zachowuj!
TP: Poważnie? Taki z Ciebie ekspert? Po prostu próbujesz się usprawiedliwić swoje nieuczciwe postępowanie, swoje sknerstwo czy cokolwiek innego. I taka uwaga: jakkolwiek by nie były te zabytki zarządzane przez lokalną społeczność, to kluczowym pojęciem jest tutaj właśnie ta “lokalna społeczność”. To do niej idą… Stop! Właściwie to do niej nie pójdą te pieniądze, których Ty świadomie nie chciałeś zapłacić za bilet wstępu.
Była już kiedyś taka akcja, kiedy Jarek Kuźniar opublikował swoje “sprytne” pomysły na tanie podróżowanie. Blogosfera zareagowała dwojako: jedni chwalili za zaradność, inni ganili za nieuczciwość. My jesteśmy w tej drugiej grupie. My kupujemy bilety wstępu. I wydaje nam się, że ta nieuczciwość to ostatnio szerszy problem.
A co Wy sądzicie o takim kombinowaniu? Dajcie znać w komentarzach pod tym wpisem.
wtorek, 11. sierpnia 2015
Płacimy, płacimy, a jak mamy ograniczony budżet to wybieramy te najważniejsze atrakcje, których nie chcemy odpuścić! To prawda, że często bilety do największych atrakcji są na polskie warunki dość drogie, ale zazwyczaj warto odżałować. I pomyśleć, że to właśnie dzięki naszym pieniądzom zabytki mogą być tak pięknie utrzymane, czy odrestaurowane!
wtorek, 11. sierpnia 2015
To chyba bardziej złożony problem i ciężko jednoznacznie udzielić odpowiedzi, w zależności od kraju – miejsca, zdarza się że atrakcje warte zobaczenia są zarządzane przez zorganizowane grupy a lokalsi dostają z tego ochłapy czyli w tym wypadku wspierasz-promujesz , korupcje , gangi, skorumpowane rządy. Ale są też, myślę że w większości, miejsca w których normalni ludzie próbują po prostu zarobić pieniądze i godnie żyć. Wybór należy do Ciebie. Co uważasz za godne i warte zobaczenia pomimo wiedzy jaką posiadasz o miejscu. Często wyboru po prostu nie ma.
wtorek, 11. sierpnia 2015
Zdarzyło mi się nie zapłacić za wstęp z powodu ceny – np. do Cricovej w Mołdawii. Miejsce do mnie na wstępie nie przemówiło, więc zrezygnowaliśmy ze zwiedzania, dodatkowo odpychająca była cena (60PLN/os). Ale jeśli coś jest ciekawe (w naszym odczuciu) – płacimy za wstęp. Ale np. do Jezior Plitvickich (w których jeszcze nie byłem) wejściówka kosztuje 80 PLN/os. Akurat tam skorzystałbym z “dziury w płocie”, bo cena jest po prostu zaporowa. Ogólnie rzecz biorąc – jeśli cena biletu jest naprawdę bardzo wysoka (np. na Nordkappie – z tego co słyszałem, 100 PLN za fotkę z globusem w nocnym słońcu), to wtedy staramy się ominąć kupno biletu albo z tego rezygnujemy. ;)
wtorek, 11. sierpnia 2015
Płacić czy nie płacić o to jest pytanie ? Dla mnie to nie pytanie, to oczywiste – płacić ! Niestety mentalność przeciętnego Polaka niewiele się zmieniła od czasów kiedy to “załatwiał” to czy tamto z jakiegoś zakładu pracy. Załatwiał , czyli kradł, ale nie miał poczucia , że kradnie bo to nie było prywatne. Mnie osobiście brzydzi takie podejście w czasie podróżowania. A jest niestety dokładnie tak, że na bilet wstępu to szkoda kasy, ale na imprezy i kolejne piwa to już nie szkoda. Może warto zauważyć ile każdy z tych krajów – zwłaszcza Azjatyckich – przeszedł, jak biedni są w nim ludzie, ile trzeba było walczyć i ile ludzi zginęło, żeby dany kraj mógł się w końcu otworzyć na turystykę. Czy nikt z takich ludzi się nad tym nie zastanawia? Nie czyta historii kraju do którego jedzie? Dziwicie się, że ceny dla lokalsów są niższe, a wiecie ile oni zarabiają ( jeżeli maja pracę), jaka jest stawka żywieniowa na jedną osobę ? Przecież widzicie, że tam nawet małe dzieci ciężko pracują albo żyją na ulicach albo są sprzedawane. Ja płacę za wstępy i nie targuję się z lokalsami o 0,5 czy 1 dolara, bo byłoby mi wstyd. Jak coś kupuję od nich to wiem, kiedy płacę więcej i robię to w pełni świadomie. On ma poczucie ubicia dobrego interesu, a ja mam to cudowne uczucie, że mogę komuś pomóc nie robiąc z niego żebraka. Ale może jestem po prostu z innych czasów – moja mam zarabiała jako nauczycielka 20 dolarów miesięcznie i po prostu wiem jak się wtedy czułam za granicą, gdzie rodziców nie było stać, żeby mi kupić kulkę loda… Także dołóżcie się do rozwoju tych krajów i zwłaszcza nie oceniajcie ich – nie zasłużyli sobie na to.
środa, 12. sierpnia 2015
Powinno się płacić wg mnie. Nie masz kasy, nie wchodzisz, zaplanuj wcześniej budżet, żeby Ci starczyło. Może kup jedno lub dwa piwa mniej.
Te pieniądze potrzebne są m.in. na utrzymanie i renowacje zabytków. One same się nie odnowią. Jakbyście się czuli, gdyby obcokrajowcy w Polsce (np. w Malborku czy jakimś mniejszym Gniewie czy Olsztynie) przemykali gdzieś pod płotem nie płacąc za bilet wstępu? Nie płacąc za renowacje tego zamku? Część Polaków od razu by to skomentowała antysemickim “żydzi”.
środa, 12. sierpnia 2015
Dzięki, przyda się.
środa, 12. sierpnia 2015
Dzięki, przyda się.
środa, 12. sierpnia 2015
Jak mnie nie stać to nie wchodzę, a jak coś chcę bardzo zobaczyć to uwzględniam to w swoim budżecie już na początku. Ciekawe czym tym cwaniakom co nie płacą podobało by się wchodzenie zwiedzających “bocznym wejściem” jeśli znaleźli by się po drugiej stronie całej sprawy. :) Pozdrawiam!
środa, 12. sierpnia 2015
Już skomentowałam :)
środa, 12. sierpnia 2015
Już skomentowałam :)
środa, 12. sierpnia 2015
Tytuł intrygujący ;-) A z treścią w dużym stopniu się zgadzam :-)
środa, 12. sierpnia 2015
Tytuł intrygujący ;-) A z treścią w dużym stopniu się zgadzam :-)
środa, 12. sierpnia 2015
Interesujące. Ale w Pl nie zawsze tak jak w pkt.1. działa :)
A ad.5. to dowodem zapłaty zawsze jest paragon. Jak jego nie ma to wtedy zachodzi podejrzenie… ;) Ale to warunki polskie :)
środa, 12. sierpnia 2015
Interesujące. Ale w Pl nie zawsze tak jak w pkt.1. działa :)
A ad.5. to dowodem zapłaty zawsze jest paragon. Jak jego nie ma to wtedy zachodzi podejrzenie… ;) Ale to warunki polskie :)
środa, 12. sierpnia 2015
świetny pomysł na artykuł ! ja w ogóle nie lubię zwiedzać zabytków, bo mi się tam po prostu nudzi, serio…ale jak już naprawdę mnie coś zainteresuje to nie szkoda mi kasy ;-) zwłaszcza jak się jedzie gdzieś daleko, to nie warto liczyć grosz do grosza
środa, 12. sierpnia 2015
świetny pomysł na artykuł ! ja w ogóle nie lubię zwiedzać zabytków, bo mi się tam po prostu nudzi, serio…ale jak już naprawdę mnie coś zainteresuje to nie szkoda mi kasy ;-) zwłaszcza jak się jedzie gdzieś daleko, to nie warto liczyć grosz do grosza
środa, 12. sierpnia 2015
Wreszcie ktoś o tym napisał! Nas też to drażni, więc zgadzamy się z wami w 100%. Udostępniamy u nas na fejsie bo trafia w samo sedno. Pozdrawiamy!
środa, 12. sierpnia 2015
Pięknie napisany tekst trafiający w sedno. Polacy własnego kraju nie znają a zagranicę jadą i jeszcze mają postawę roszczeniową, ze drogo. Poznaj najpierw swój kraj, turysto od siedmiu boleści, i jedź dalej. Jak cię nie stać – nie jedź i nie biadol, że drogo.
środa, 12. sierpnia 2015
nie lubię takiego kombinowania…fajnie jest nie płacić dużej kwoty ale kurcze jak się już gdzieś jedzie to powinno być się przygotowanym na wydanie pewnej kwoty aby zobaczyć pewne zabytki…tekst bardzo fajnie napisany :)
środa, 12. sierpnia 2015
W Indiach do szalu doprowadzalo mnie to, ze ceny wstepu dla obcokrajowcow byly wielokrotnie wyzsze niz dla lokalnej spolecznosci. OK rozumiem mala roznice w cenie, ale nie np. 10x.
czwartek, 13. sierpnia 2015
Już widzę w Polsce napis ” 5zł lokalni, 50zł reszta świata!”
piątek, 14. sierpnia 2015
W Polsce jest po prostu wystawiona cena 50pln. Polacy są tak pazerni, ze do głowy im nie przychodzi zrobić taniej dla rodaków.
poniedziałek, 24. sierpnia 2015
Ale np. w Wieliczce Polacy płacą taniej niż obcokrajowcy. Cena akurat w tym przypadku wynika z tego, że usługa przewodnika po angielsku czy hiszpańsku jest droższa niż po polsku (gdyby Polak poszedł z angielską grupą to też zapłaciłby drożej), ale sprowadza się to w sumie do tego samego w większości przypadków – że obcokrajowcy płacą więcej za wejście niż Polacy :)
poniedziałek, 24. sierpnia 2015
Zgadzam się z pierwszymi czteroma punktami – tak, to jest buractwo.
Punkt pierwszy mnie bulwersuje, ale i tak płaciłam zarówno za wejście do Taj Mahal, jak i Angkor Wat. Wiele było miejsc, do których weszłabym, gdyby wstęp był tańszy, ale odpuszczałam sobie widząc cenę, wcale nie ze względu na to, że mnie nie stać, ale gotowało się coś we mnie, widząc, że podróżujący Azjaci są zdecydowanie zamożni – tam zwiedzają głównie ci, którzy zarabiają lepiej niż Polacy.
Mieszkam w pobliżu Prambanan. Przez ponad dwa lata nie byłam tam jeszcze, bo cena biletu mnie odstrasza. Zwiedziłam za to większość okolicznych światynek, które są bardzo podobne, a do których za wstęp nie płaci się nic. Byłam też na balecie pod świątyniami, który kosztował jeszcze więcej niż wstęp do środka – żadnej z wydanych na niego rupii nie żałuję.
Ad. pkt 5 – (zresztą to ja te argumenty we wspomnianej dyskusji przytaczałam) Tu wychodzi, że właśnie nie bardzo wiecie jak działa turystyczna mafia w krajach trzeciego świata. Wszystko pięknie, jeśli wchodzimy gdzieś indywidualnie przez kasę i oczywiście możemy dopilnować tego, żeby bilet dostać. Gorzej z wycieczkami zorganizowanymi – czasem bilet wliczony jest w cenę wycieczki, albo przewodnik zbiera za nie kasę po drodze jeszcze w aucie (bywa, że nawet więcej niż prawdziwa cena, wmawiając ludziom, że dopiero co wstęp podrożał) i niby idzie do kasy je kupić, ale tam ma znajomych i dzielą się pieniążkami po połowie, a zaspany turysta w drodze na wschód słońca do Borobudur czy na Bromo przecież o papierku nawet nie pomyśli i w większości przypadków nie skapnie się, że został bezczelnie oszukany. Zdarza się to notorycznie. Mam wątpliwą przyjemność pracy z takimi lokalnymi cwaniaczkami-przewodnikami (z zaznaczeniem oczywiście, że nie wszyscy są nieuczciwi, ale niestety większość Azjatów pracujących w tej branży tak ma). Ignorancją jest wg mnie niedostrzeganie tego i przekonanie, że płacąc za (wydaje się) bilet, robimy tak, jak trzeba. To nic innego jak wspieranie lokalnej mafii. Wysyłam turystów do świątyń niemal codziennie i z uporem każdego o tym ostrzegam, a jak wyjdzie na jaw, że ich oszukano – idę z nimi do biura turystycznego i domagam się zwrotu kasy bezpośrednio od kierowcy. Po kilku takich akcjach współpracujący z nami kierowcy przestali sobie pozwalać, jeden z nich stracił nawet pracę. W przypadku Bromo działa to na jeszcze większą skalę, dlatego otwarcie (na blogu też) piszę o dziurze w płocie, a każdy niech już zrobi z tą informacją, co chce i co uważa za słuszne. Ja za wstęp pod Bromo płaciłam w biurze podróży i akurat z tego powodu pluję sobie w brodę. To wcale nie polska mentalność, bo turyści z innych krajów robią tak samo.
To samo opisywali Los Wiaheros przy okazji wejścia na Ijen, choć akurat teraz już się tam coś najwyraźniej zmieniło i bilety są, więc nie marudziłam, płaciłam.
Pkt 6 – ja tak mówię o (nielicznych) miejscach, w których uczciwie kupiłam bilet… Nie próbuję więc usprawiedliwiać swojej nieuczciwości ani sknerstwa, a po prostu z rozmów z miejscowymi wiem, jak wygląda sytuacja. I nie zgadzam się z wami odnośnie tego punktu niestety.
P.S. Piszecie, że wkurza was przeliczanie na europejskie waluty. Gdybyśmy właśnie przeliczali na waluty europejskie to byłoby tanio ;) Bulwersują się chyba głównie ci, którzy po Azji podróżują dłużej niż np. miesiąc i myślą już właśnie w lokalnych walutach…
Czekam na tekst Ewy o patronatach UNESCO, bo może jednak mnie oświeci jak to działa ;)
Pozdrowienia!
środa, 26. sierpnia 2015
Tekst jest głównie o egzotycznych krajach, o płaceniu za wstępy – ale co powiecie na to, że będąc kiedyś na wycieczce autokarowej we Włoszech (pierwszy i ostatni raz), panie kradły papier w toaletach na stacjach benzynowych, bo skończył im się w apartamencie, a przecież nie będą kupować! Plus przez 5 dni pobytu praktycznie nikt oprócz mnie, mojej córki i jeszcze jednej pary matka+córka – nie był w trattorii, nie zjadł typowego włoskiego posiłku, nawet pizzy! To była mała mieścina, ceny za pizzę oscylowały między 3 a 4 euro… Za to słyszałam opowieści, jak to pan stał za płotkiem i przyglądał się, jak ludzie jedzą homary, nawet zdjęcie zrobił! Było to w 2006 roku… Wycieczka była tania, ale no kurcze, jechać gdzieś i nie skosztować lokalnego jedzenia? Będąc pierwszy raz we Włoszech? Bo większość była po raz pierwszy… A co jedli? Na przykład kanapki z kotletami, które zabrali z domu w torbach termoaktywnych, mieli pasztety, konserwy itp. Jedynie pieczywo kupowali w markecie.