Historie birmańskie (część pierwsza)

Połowa wyjazdu za nami. Czy to Azja jest pełna absurdów, czy to nam uruchamia się w podróży poczucie humoru rodem z Monty Pythona? Ciężko powiedzieć. W każdym razie dziś serwuję pierwszą porcję sytuacji, które doprowadziły mnie do łez. Na szczęście ze śmiechu.

Dyskryminacja
Zwiedzamy w Yangonie Shwedagon Pagoda, największą i chyba najładniejszą świątynię w Birmie. W przewodniku przeczytałem, że jest w niej takie miejsce, gdzie kobietom wstęp wzbroniony. Oczywiście, gnam tam, żeby – jak zwykle w takich sytuacjach – trochę się zabawić kosztem Ewy na zasadzie: “ja mogę, a Ty nie”. Szybko znajduję schody prowadzące przed ten konkretny ołtarz z kolejnym Buddą. Wejścia pilnuje strażnik. Pytam, oczywiście, ze złośliwym uśmiechem:
– She can’t come in, can she?
– Yes, she can’t come in… – odpowiada strażnik.
Złośliwy uśmiech poszerza się, a ja już wchodzę na pierwszy stopień. Jednak strażnik kończy:
– …but you can’t either.
Cóż, tym razem to Ewa zabawiła się moim kosztem.

Ladyboy?
Mandalay, Mayanchan Jetty. Idę z Verą – Niemką poznaną w autobusie z Yangonu, która podróżuje po Birmie ze swoją mamą – do kasy, aby kupić bilety na statek do Mingun, po drugiej stronie rzeki Irrawaddy. Ja chcę kupić dwa, dla mnie i Ewy; ona – dla siebie i swojej mamy. Oczywiście, kolejki, jak to w Azji, nie ma. Kto się dopcha, ten kupi. Dopychamy się więc we dwójkę do kasjera. Vera prosi o dwa bilety. Jednak, jak to czasem w Azji bywa, aby bilet był “ważny”, musi zawierać wyjątkowo istotną informację, to jest… płeć nabywców. Kasjer, patrząc na nas, odruchowo wpisuje: male i female w odpowiednie rubryki. Na co Vera gwałtownie protestuje:
– No, no, two females!
Kasjer ponownie spogląda na mnie, a mina kolesia jest zaiste bezcenna.
Kiedy przeszła mi już głupawka, wyjaśniłem, że ja kupuję bilety osobno.

Zaklinanie rzeczywistości
Autobus do Hsipaw. Włączony telewizor, głośniki na full. Kolejna godzina myanmarskiego karaoke z DVD. Nie da się myśleć, a co dopiero czytać książkę. W pewnym momencie coś przerywa, na ekranie wyskakuje jakiś błąd dysku, a ja słyszę (w nagłej ciszy, która zapanowała), jak Ewa mruczy pod nosem:
– Niechby mu się laser zepsuł, niechby mu się laser zepsuł.
Nie zepsuł się, niestety.

Nie pogadasz…
Wioska Shanów nad Inle Lake. Ewa gdzieś znika. Wracam jej poszukać. Wreszcie wyłania się zza domku i na pytanie, gdzie się szwenda, stwierdza:
– Z panią gadałam.
– O czym?
– No, nie wiem, nie?

Dialogi na cztery nogi
Tak określał absurdalne wymiany zdań ojciec jednej mojej znajomej; i takie właśnie dialogi miały miejsce na środku Inle Lake. Ale najpierw parę słów wprowadzenia. Otóż, na jeziorze Inle – podzielonym kanałami wśród unoszących się na wodzie hiacyntów, lilii wodnych i kwiatów lotosu – są wybudowane regularne wioski, a w domach na palach mieszkają od lat ludzie z plemiania Intha. Aby przemieścić się z wioski do wioski, ba!, z domu do domu nawet, trzeba wsiąść na łódkę i cóż… po prostu wiosłować. Sytuacja spodobała nam się na tyle, że zaczęliśmy mnożyć scenki na temat tego, jak to jest, kiedy trzeba “skoczyć” po fajki do pływającego kiosku czy po piwo do sklepu w kanale obok. A że po jeziorze pływa się kilka godzin, czasu mieliśmy dużo i często dopadała nas niezła głupawka. Pamiętam już tylko dwa spontaniczne dialogi.

Ewa: “To ja wpadnę dziś do Ciebie na ploty, tylko jak trafić do Ciebie trafić?”
Ja: “Wiesz, po wschodniej stronie jeziora skręcasz w siódmy kanał od lewej, a potem to już płyniesz prosto.”

Ewa: “Mamo, idę na pole.”
Ja: “Tylko się nie utop.”

Dziś pytanie, dziś odpowiedź
Nyangshwe, wieczór w restauracji. Siedzimy we czwórkę przy piwku “Myanmar” (faceci) i lassi z awokado (dziewczyny). Ale wreszcie trzeba byłoby coś zjeść. Jedyny kelner biega tam i z powrotem między salą a kuchnią, trochę bez sensu i celu, jak na mój gust. W końcu udaje mi się zwrócić jego uwagę. Podszedł po chwili do naszego stolika, a kiedy zapytałem go: “Can we order food?”, odpowiedział: “yes”. I wyszedł.
Nie, szczęki nie opadły nam na stół. Po dwóch tygodniach w Birmie (a wcześniej w Tajlandii, Indonezji czy Malezji) zdążyliśmy się przyzwyczaić do takich akcji.

Ten moment
Dyskutowaliśmy chwilę potem z Romkiem powyższą sytuację. Jak się okazało, występuje ona często, w wielu wariantach, ale najpopularniejszy jest ten przy pytaniu localsa o drogę:
– Right or left?
– Yes.
Zastanawialiśmy się, ile przyjdzie nam czekać na kolejną absurdalną akcję. Okazało się, że niedługo. Otóż, jeszcze tego samego wieczoru, załatwialiśmy taksówkę do Kakku i Taunggyi na następny dzień. Na pytanie Romka o płatność (“can we pay today or tomorow”?), recepcjonista odpowiedział – jakżeby inaczej! – “yes”.
Zwijając się ze śmiechu, chórem skomentowaliśmy:
– To jest właśnie ten moment.

Cool season is coming!
W taksówce do Kakku lokalna przewodniczka z plemienia Pa-O opowiada nam łamaną angielszczyzną o sobie, swoim narodzie, zwyczajach, legendach. Kończy właśnie opowiadać coś z cyklu genesis:
-… and two dragon eggs cracked and from one came Pa-O man, and from other Pa-O woman. Pa-O are dragons, my father is dragon, my mother dragon.
Romek:
– Are you dragon, too?”
Przewodniczka:
– Yes.
Ewa:
– Jedziemy zwiedzać ze smokiem.
Romek:
– “Gra o tron” na żywo!

Cashback
Po obfitym obiedzie dla pięciu osób w lokalnej restauracji Pa-O w Kakku, kiedy przyszło do płacenia (naprawdę symbolicznego) rachunku, chcieliśmy zostawić jakiś rozsądny napiwek. Niestety, pani nie zrozumiała naszych intencji i wydała nam resztę co do kyata. Co gorsza, okazało się, że wydała nam tej reszty więcej, niż powinna. Nasza przewodniczka wyjaśniła, że to nie pomyłka, tylko tak to działa.
Ja:
– Ciekawe, cashback w knajpach mają.
Romek:
– Bo tutaj jest odwrotnie, tutaj się tipuje klientów.

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź