Naddunajskie stolice
Majówka 2007 już niestety za nami, ale owczywiście pozostawia bezcenne wspomnienia. Ja akurat wybrałem się w krainy trochę bliższe, niż chorwackie wyspy. A mianowicie zwiedzałem trzy naddunajskie stolice: Budapeszt, Bratysława, Wiedeń.
Termin wyjazdu oczywiście się przesunął z soboty na wtorek, gdyż ambitni ludzie na uczelni ustalili ostatni egzamin w karierze studenckiej na 30 kwietnia. Więc w ten sposób długi weekend zmienił się w nie-tak-długi-weekend. Wyjechaliśmy więc we wtorek rano, 1 maja kierując się na południe.
Po kilku godzinach lawirowania przez słowackie zakręty dojechaliśmy do Budapesztu. Po kolejnych kilku dłuższych chwilach dotarliśmy na nasz kemping. W bramie przywitał nas człowiek, z którym musieliśmy się bawić w kalambury, gdyż bariera językowa okazała się nie do przeskoczenia. Po kwadransie prób negocjacji zorientowaliśmy się, że recepcja jest zamknięta i możemy spokojnie rozbić namiot, a wszelkie należności uregulować następnego dnia. Więc spokojnie ruszyliśmy spacerkiem nad Dunaj. Zwiedziliśmy przy okazji pobliskie rzymskie ruiny Aquincum i postanowiliśmy w jedynym otwartym tego dnia sklepie zakupić gamę węgierskich piw. Tak minął wieczór, dzień pierwszy ;)
Rano zebraliśmy się w sobie aby ruszyć do centrum. Dla mnie gwoździem programu był Parlament. I faktycznie robi piorunujące wrażenie. Spacerując naddunajską promenadą poczynając od strony Wyspy Małgorzaty dotarliśmy do Zamku Królewskiego, z którego tarasów można obserwować panoramę Pesztu. Później obiad za 10 tysięcy forintów i przejście na drugą stronę Dunaju przez Most Łańcuchowy, który budowano przez prawie 10 lat i ukończono w roku 1849. Następnie… a właściwie to nie będę opisywał czegoś, co można przeczytać w przewodniku. Po prostu polecam Budapeszt jako wspaniały pomysł na aktywny weekend. W końcu z Krakowa jedzie się tam około 6 godzin (400 km), a przecież do Gdańska jest prawie 700km.
Gdy opuszczaliśmy Węgry, postanowiliśmy pozbyć się ich waluty. Zatrzymaliśmy się w restauracji. Mając około w sumie 8000 forintów, zamówiliśmy obiad za około 7000, aby później pozostałą nam resztą móc hojnie obdarować miłą kelnerkę. Niestety, gdy dostaliśmy rachunek okazało się, że opiewa na 10 tys., a nie jak wcześniej zakładaliśmy: 8 tys. (nieuwzględniony w menu podatek), więc nasze uczciwe zamiary zostału ukarane dodatkową opłatą wynoszącą kilka euro. Mrucząc sobie coś pod nosem w niezrozumiałym dla Węgrów języku polskim opuściliśmy ich kraj.
Tego wieczoru udaliśmy się do centrum Bratysławy, w której akurat odbywały się juwenalia. Więc tłoczno, głośno i niezbyt bezpiecznie. Właściwie po urokach Budapesztu słowacka stolica nie robiła piorunującego wrażenia. Za to Wiedeń, do którego pojechaliśmy następnego ranka powalił nas na kolana. Miasto jest po prostu przepiękne. Nic dodać nic ująć. Mimo incydentu, gdy koleżanka wymieniając złotówki na Euro w centrum Wiednia po kursie ponad 6PLN/1EUR otrzymując tym samym 60 ojro za 370 zeta, dajemu mu notę 9 na 10. Albo nie: 8. Bo nie lubię niemieckiego języka ;)
Nie opisuję szerzej punktów do zwiedzania. Europa jest tak mała, że każdy może wyskoczyć gdzieś na weekend, nawet nie-tak-dlugi i zobaczyć to na własne oczy. Pozdrawiam i pamiętajmy, że praca nie jest celem, ale środkiem do celu. Dla mnie: podróżowania ;)