One Night in Bangkok
Zawsze byłem fanem musicali, a właściwie rock-oper w stylu Hair, Evita czy Jesus Christ Superstar. Dawno, dawno temu, chyba jakoś na końcu podstawówki, trafiłem na Chess. Jak chyba większości którzy go widzieli, utkwił mi w głowie kawałek Murraya Heada zatytułowany “One Night in Bangkok”.
Z podróżami jest tak… Kiedy jedziesz po raz pierwszy w jakieś miejsce, zabierasz ze sobą bagaż wszystkich wyobrażeń, które masz na jego temat. W ogromnej większości przypadków te wyobrażenia kompletnie nie przystają do rzeczywistości. Czasami jesteś rozczarowany zastaną sytuacją (ten budynek w książce wyglądał na większy!). Czasami – pozytywnie zaskoczony (a te pajace z Lonely Planet pisały, że tutaj nie warto przyjeżdżać!).
Tak właśnie było, kiedy pojechałem dwa lata temu do Indii. Wszystko było inaczej, niż miało być. Od tamtego czasu staram się podróżować bez uprzedzeń, bez wstępnych wyobrażeń. Bo jedynie w bardzo rzadkich przypadkach dzieje się tak, że opowieści, fotografie oddają klimat miejsca, jego urok, wygląd, specyfikę. Tak było jedynie z Himalajami. Tam zobaczyłem i przeżyłem dokładnie to, czego się spodziewałem. No, ale w stosunku do gór to ja trochę bezkrytyczny jestem… :)
Ale wracajmy do One Night in Bangkok. Oprócz zdjęć z Bangkoku, oprócz relacji znajomych, oprócz informacji z Internetu – ciągle mam w pamięci te wersy refrenu:
One night in Bangkok and the world’s your oyster
The bars are temples but the pearls ain’t free
You’ll find a god in every golden cloister
And if you’re lucky then the god’s a she
I can feel an angel sliding up to me
One night in Bangkok makes a hard man humble
Not much between despair and ecstasy
One night in Bangkok and the tough guys tumble
Can’t be too careful with your company
I can feel the devil walking next to me
Dużo obiecują… Zobaczymy, czy tym razem zdążę się przekonać, na ile są prawdziwe. Bo właśnie się czegoś dowiedziałem… Otóż pierwszy dzień tajskiego Nowego Roku, święto Songkran, obchodzone jest w taki sposób, jak nasz Śmigus-Dyngus – tyle, że na większą skalę. A tak się dziwnie złożyło, że w tym roku Songkran wypada dokładnie 13. kwietnia, czyli… w nasz polski Lany Poniedziałek. :) Podobno najlepsza zabawa jest na wyspach. Trzeba więc będzie na czas dotrzeć na z Bangkoku na Pukhet. Co oznacza, że w tajskiej stolicy nie zabawimy zbyt długo. Zapowiada się, że jednak to będzie dosłownie “one night in Bangkok”… No, maksimum dwie…
Aha, i 13. kwietnia mamy potrójną okazję do świętowania. Bo oczywiście nie można pominąć tak istotnego dla Ludzkości faktu, jak to, że właśnie 13. kwietnia wypadają moje 30. urodziny. I już nawet wiem, gdzie i jak będę je obchodził! ;)
poniedziałek, 6. kwietnia 2009
Człowiek, zamyślony w temacie zbliżających się wakacji, zanuci sobie pod nosem piosenkę, zostanie zmierzony wzrokiem, jakby miał ADHD i nie potrafił bez muzyki wytrzymać kilku godzin i nawet nie ma świadomości, ze drugiemu człowiekowi taki elaboracik na temat tego nucenia wyjdzie.:) A ze w temacie najbliższego weekendu. Cóż taka karma.:)
Skoro przed wyjazdem tyle niespodziewanych faktów wyszło na jaw (jak Songkran, czyli Lany poniedziałek w rzeczywisty Lany poniedziałek ;))to nie pozostaje mi nic innego jak coraz szerzej uśmiechać się na myśl o nadchodzącym urlopie, pełnym niespodzianek. Oby wyłącznie miłych!
A ta trzecia okazja do świętowania, cóż…zamiast tortu ? szarańcza, zamiast świeczek ? świetliki, a zamiast ,,Sto lat? zaśpiewam Ci z inżyniera Karwowskiego:,, Trzydzieści lat minęło, jak jeden dzień….? żeby tradycji stało się zadość!:)