Malacca
Pierwszy i jedyny autostop, bo byliśmy wykończeni i nie chcieliśmy płacić za taksówkę do miasta ceny, jaka zapłaciliśmy za autobus z KL do Malakki, bo to bez sensu. ;)
Okazja podwiozła nas pod hostel, w którym chcieliśmy spać czyli Sama Sama. Się jednak okazało, że jest pełen. Poza tym akurat Sama Sama nie miał klimatyzacji, żadnemu z nas nie chciało się powtarzać sytuacji z Penangu, gdzie zrezygnowaliśmy z tego luksusu. Opłaciliśmy to niejakim brakiem komfortu snu ? nigdy więcej w takich temperaturach.
Trafiliśmy w końcu do bardzo przyjemnego i niedawno powstałego hotelu, który miał klimę! Kosztowało nas to trochę, ale co tam! Komfort spania w chłodzie to jest to, co pozwala odpocząć! Położyliśmy się spać, bo do miasteczka dotarliśmy po północy.
Następny dzień należał do moich dni na ,,nie?. Kiepskie samopoczucie, wysokie temperatury, brak świeżego powietrza oraz okropny ból gardła dały mi w dupę. Poczucie humoru nas nie opuszczało, ale zakupy tego dnia to nie było to co czyniło mnie szczęśliwa. Na szczęście znaleźliśmy w Malace lampy! Te których nie kupiliśmy w BKK na Khao San, bo po co je dźwigać?:) To się nazywa mieć farta!:).
Malacca piękna jest.
Spaliśmy w Chinatown więc blisko miejsc, ktore nas de facto interesowały: okolica oraz jedzono.:)
Większy spacer zrobiliśmy szukając Puerta de Santiago, kościoła św. Pawła (na wysokim dość wzgórzu, ehh…) oraz samolotu, który przylookalam po drodze.J
Hala z zakupami nas rozczarowała, bo lepsze i tańsze towary można było dostać w małych sklepikach w Chinatown.