Wizy, wizy, wizy…
Przygotowania do wyjazdu fajne są. Jednej tylko sprawy w tym wszystkim nie lubię: załatwiania wiz. Skoro już przeszedłem przez proces “co, gdzie, jak?”, jeśli chodzi o wizy na Bliski Wschód, podzielę się z Wami wiedzą i doświadczeniem. Oszczędzicie czas, który musielibyście poświęcić na grzebanie po forach dyskusyjnych i wydzwanianiu do ambasad.
Jordania:
Niestety, w Polsce nie ma ambasady Królestwa Jordanii. Najbliższa ichnia placówka dyplomatyczna znajduje w Berlinie. Jednak teraz dobra wiadomość: obywatele polscy mogą otrzymać jednokrotne wizy na międzynarodowych przejściach granicznych, z wyjątkiem przejścia granicznego na Allenby Bridge. Jako, że my lecimy 18. grudnia z Krakowa via Frankfurt do Ammanu, wizę otrzymamy na lotnisku. Wiza wydawana jest na okres jednego miesiąca. Koszt całkowity: podobno 15 USD.
Syria:
Tu zaczynają się schody. Otóż, aby otrzymać wizę pobytową jednokrotną na 3 miesiące dla jednej osoby, należy złożyć w ambasadzie w Warszawie:
– dwa wnioski wizowe
– dwa kolorowe zdjęcia
– paszport ważny minimum 6 miesięcy, z co najmniej dwoma wolnymi stronami
– zaświadczenie z pracy (jeśli pracujesz) lub uczelni (jeśli studiujesz)
Do tego trzeba zapłacić 25 EUR.
Dokumenty można wysłać kurierem, jednak – informacja bezpośrednia od uroczo brzmiącej urzędniczki – ze względu na bezpieczeństwo Waszych dokumentów nie odsyłają ich kurierem. Jeśli mieszkasz w Krakowie, to czeka Cię wycieczka do Warszawy. Ewentualnie może odebrać Twoje dokumenty jakaś osoba prywatna z Warszawy (znajomy, rodzina). Procedura wizowa trwa do 3 dni roboczych, ale wnioski warto wysłać 3 tygodnie przed planowanym terminem wyjazdu, bo czasem ten termin może się przedłużyć.
Ważna uwaga! Wizy syryjskiej nie dostaniecie, jeśli w Waszym paszporcie znajdują się pieczątki z “okupowanej Palestyny” (czytaj: Izraela) lub miejscowości granicznych, o które się kłócą z Jordanią, Libanem i Egiptem: Taba, Wadi Araba, Wadi al-Ordon, Rafah lub Sharm al-Sheikh. Ponadto, jeśli już macie wizę, a przypadkiem ktoś z w/w państwa lub miejscowości, to – zaskoczonko! – właśnie straciła swoją ważność. Uważam, że trochę przeginają (pisząc maila do Ewy o tym drobnym “haczyku”, byłem trochę mniej cenzuralny, za to tamto stwierdzenie lepiej oddawało, co naprawdę o nich myślę).
Liban:
Wracamy do domu 10. stycznia z Bejrutu, więc po zwiedzeniu Syrii zahaczymy na chwilę o Liban. Wizę do Libanu można – jak w przypadku Jordanii – uzyskać na przejściu granicznym, ale – wbrew temu, co piszą na stronie ambasady Libanu, że wystarczy pół roku – paszport musi być ważny co najmniej rok. Przed chwilą powiedział mi przez telefon to urzędnik ambasady odpowiedzialny za sprawy wizowe. Wiza jednokrotnego wjazdu kosztuje 35 USD. Trzeba wypełnić wniosek wizowy (dostępny na granicy lub na stronie internetowej ambasady) i dołączyć jedno kolorowe zdjęcie.
Niby nic skomplikowanego, prawda? Problemem jednak może być jedno drobne wymaganie wizowe: mianowicie adres hotelu, w którym będziemy się zatrzymywać z potwierdzoną rezerwacją. Mam nadzieję, że załatwimy sobie e-mailem rezerwację w jakimś hotelu w Bejrucie. Jest też druga opcja: zaproszenie i numer kontaktowy do kogoś znajomego w Libanie, co raczej na razie odpada. ;)
Ufff, kontakty z wszelkimi urzędnikami – nie tylko polskimi – doprowadzają mnie od białe gorączki. Ale może to tak już jest, że aby wykonywać ten… ahem… zawód, trzeba mieć specyficzną osobowość i absurdalne podejście do rzeczywistości.
poniedziałek, 9. listopada 2009
Hmm, przyznam, że ja też akurat tego etapu wyjazdu nie lubie najbardziej. Bo to taki etap: trzeba. Dlatego teraz Tomka w to ,,wrobiłam”.;)
Dodam jednak, że do tej pory nie spotkałam, nie osobiście, a wyłącznie telefonicznie, nieuprzejmego czy niekompetentnego pracownika takiej placówki. A już w sposób szczególny wspominam załatwianie wiz, a właściwie “kart turystycznych” na Kubę. Pani oddzwaniała i informowała, że wizy wystawiła dzień później, bo miała jakąś grupe wylatującą z oferty last minute. Tak, takie rzeczy się zdarzają.:) Przepisy do których te osoby muszą się stosować czasem są zwyczajnie głupie, ale takie są. Nam nie pozostaje nic innego jak je wypełnić, bo czy może to być powód rezygnacji z wyjazdu? W życiu!
Osobiście najbardziej lubię etap konkretyzowania planów, czyli jak ja to nazywam: listowania. A o tym juz niedługo.