Luźne rozliczenie naszej trasy
Przed podróżą usiedliśmy i stworzyliśmy roboczą trasę. Dziś chciałam nasze plany porównać z dokonaniami, zmianami. Zobaczmy zatem co udało się nam zrealizować, w jakiej kolejności oraz dlaczego do pewnych miejsc zwyczajnie się nie wybraliśmy.
Jordania
Z Ammanu rzeczywiście szybko uciekliśmy na południe. Z tym, że najpierw zobaczyliśmy Petrę, a później Wadi Rum. Udało się spędzić noc w namiocie z Beduinem oraz połazić po pustyni, a nawet poleżeć pod dywanem gwiazd wieczorem. Nawet jakaś jedna spadła.Zobaczymy czyje marzenie sie spełni. :) Jak dla mnie najważniejsze punkty wycieczki zostały zrealizowane. Jednak, że zdecydowanie ciekawskie ze mnie stworzenie, nie dałam się sprzedać za wielbłąda i ruszyłam z dalej jako niezły towarzysz podróży. Dodatkiem w tych rejonach było spędzenie super dwóch dni w Petrze. Co naprawdę i szczerze polecam. Warto pochodzić miedzy ruinami oraz eksplorować miejsca oddalone od ścisłego centrum. Piękne widoki, Beduini i dzieci spotkane na szlaku, cisza i spokój – tego można się tam spodziewać. Stamtąd dopiero, udaliśmy się do Aqaby, bo tak było rozsądniej, żeby się nie wracać. Wzdłuż granicy z Izraelem i pustynią Negev – jechaliśmy właśnie z Aqaby. :) Po drodze zahaczyliśmy zamek w Kerak, dolinie pomidorowej, by stamtąd udać się już prosto do Madaby oraz nad Morze Martwe. To wszystko udało się w okolicach Bożego Narodzenia. W samą Wigilię byliśmy jakieś 40 km w linii prostej od Betlejem. Takie znaczące miejsce w tak dla nas ważnym czasie świąt.
Następnie kierując się w stronę Syrii (mogliśmy wjechać tam dopiero 26 XII, bo wtedy zaczynała się nasza wiza) obejrzeliśmy kolejny zamek w Ajloun – tego punktu nei było na naszej zaplanowanej trasie, ale warto było tam wstąpić- i dojechaliśmy do Jerash. Najbardziej imponujących ruin w Jordanii i zarazem jednych z najdroższym biletem wstępu. Warto jednak zapłacić taką cenę.
Syria
Granicę z Syrią przekroczyliśmy w Daara, by stamtąd udać się do Bosry. Nie udało się nam jednak złapać połączenia tego wieczoru i ostatecznie pojechaliśmy do Damaszku. W stolicy postanowiliśmy zostać dłużej w drodze powrotnej, szybko uciekliśmy zatem znowu…w kierunku pustyni i Palmiry. By później przekroczyć w Derezur Eufrat i dojechać do Ar Raqqi, spędzić tam cudowny wieczór i noc u szejka Ahmeda i by następnego dnia z nim i jego bratankiem zobaczyć Rasafę – kolejne ruiny miasta na środku pustyni. Dalej do Aleppo, bo wygodniej i bezpieczniej jest zbliżać sie do końcowego punktu podróży, niż od niego oddalać.:) Zatem nasza trasa przebiegła w kierunku przeciwnym do zmierzonego. Najpierw Aleppo, gdzie zwiedziliśmy co założyliśmy. Nie udało się zobaczyć Dead Cities, to następnym razem, ale ja akurat skorzystałam z łaźni. Nie ma tego złego. :) Stamtąd przez Latakię skoczyliśmy na chwile do Ugarit – małego miasteczka, w którym na fragmencie kamienia znaleziono pierwszy zapisany alfabet. Morze Śródziemne była stamtąd już na odległość niedaleką, dlatego do Hamy pojechaliśmy przez Tartus, by przejść się promenadą nad brzegiem.
Hama, to taki hub dla turystów i miejsce wypadowe do miejsca takich jak: Crac de Chevaliers i Musyaf (Assasyni). Oprócz tej funkcji transportowej, Hama i oferuje jedyne w swoim rodzaju i zbudowane wyłącznie tutaj nurie – ogromne koła drewniane, które toczyły wodę z rzeki Orontes do miasta.
Ostatnim punktem w Syrii był Damaszek, czyli właściwie jego Stare Miasto do zwiedzenia. Teraz też, mieliśmy okazje wybrać się do położonych w okolicach dwóch miejsc: Maalouli – chrześcijańskiej wioski, gdzie wciąż można usłyszeć język aramejski, ten, którym posługiwał sie Pan Jezus oraz Seidnayyi – również chrześcijańskiej miesjcowości, z pieknie położonym na wzgórzu klasztorem. Dopiero na koniec naszej wyprawy udaliśmy się też do Bosry, by tutaj podziwiać wykuty w bazalcie teatr albo amfiteatr, nie pamiętam dokładnie przeznaczenia tej budowli. Sprawdzę i dopisze.:) Robił wrażenie, bo do tej pory oglądaliśmy teatry i ruiny z piaskowca lub wapienia, a te ruiny, przykryte przez wieki piaskiem odkryły piękno, jakiego nikt się tutaj nie spodziewał.
Liban
Do Libanu wjechaliśmy przez Zabadani, i udało się nam zobaczyć Trypolis oraz Byblos.Nie zaniedbaliśmy również stolicy Bejrutu, intensywnie i majestatycznie odbudowującego się po bombardowaniach, po których właściwie ani śladu. Poza kilkoma pozostawionymi reliktami, jak Holiday Inn, o którym pisał już tutaj Tomek. Nie dotarliśmy do Baalbek, ponieważ nasza 48 godzinna wiza niestety nie była elastyczna do 72 godzin.:)
Wyjechaliśmy oczywiście, jak zawsze, z poczuciem, że następny kraj, następne ciekawe dla nas miejsca, były znowu tak niedaleko i w zasięgu ręki. Niestety nie jest nam danym zobaczyć je teraz. Jednak realizując te nasze marzenia w wolniejszym tempie oraz w krótszych przedziałach czasu, ale bardziej intensywnie skupiając się na jednym kraju – spełniamy nasz sposób na poznawanie świata i uczenie sie siebie w tych innych miejscach.