Jordanskie hity
Co prawda wlasnie dotarlismy do Syrii i siedze przed komputerem w Damaszku, ale Jordania pozostawila po sobie trwaly slad w naszej psychice. Z tej bliskowschodniej traumy przyjdzie nam sie leczyc jeszcze przez jakis czas po powrocie do Polski. :)
Przede wszystkim musielismy przyzwyczaic sie do obowiazujacej na Bliskim Wschodzie jednostki czasu: five minutes. W zaleznosci od sytuacji, owo piec minut trwa od 10 sekund do 1,5 godziny. Nie, zeby sie nikomu nie spieszylo. Wyrazenie jalla, jalla (czyli: szybciej, szybciej/ruszaj sie) na stale weszlo do naszego podroznego slownika. Nawet miedzy soba dosc sprawnie i z duzymi efektami sie nim poslugujemy. Natomiast w stosunku do localesow staramy sie byc uprzejmi, usmiechnieci i uzywac ich jezyka. O ile marhaba (czesc) czy a’salaam (witam) od razu lepiej nastawia do nas kierowcow busow i sprzedawcow w sklepach, o tyle liczenie od jeden do dziesieciu jest niezbedne, bo pomimo tego “dobrego nastawienia” mozemy byc pewni, ze beda nas chcieli – pardon my arabic – orznac na kase. Dawalismy sie przez pierwszy dzien, a potem stwierdzilismy – dosc! Od tego czasu ostro walczymy o kazdego JD (czyt.: drzejdi). Grzeczne shukran (dziekuje) nadal jest forma domkniecia transakcji, ale tylko takiej, ktora spelnia dwa warunki: a) chcielismy ja zawrzec i b) zawarlismy ja na korzytnych dla obu stron warunkach. Po przekazaniu gotowki w umowionej kwocie jeszcze mozemy uslyszec od partnera pelne szacunku awfan (prosze) i… tyle. No hard feelings. Wbrew pozorom, nawet z Arabami mozna sie dogadac.
Ostatnio spodobal nam sie jeszcze ciekawszy sposob podrozowania niz local busy. Otoz odwiedzalismy Mount Nebo, miejsce, z ktorego to Mojzesz dojrzal Ziemie Obiecana i zaraz potem zmarl byl. No, w kazdym razie stamtad nijak nie moglismy sie dostac nad Morze Martwe. Zero local busow. Wpadlismy na pomysl, zeby poruszac sie stopem. Nie mialem pojecia, ze bedzie to takie latwe! Samochody same sie zatrzymuja, kiedy widza dwojke turystow z plecakami przy drodze! Pytaja, gdzie jedziemy; tlumacza, gdzie nas moga wysadzic. Czasem dokladaja sobie pare kilometrow po to, zeby nam bylo wygodniej. Czasem dorzucamy im sie do paliwa, i tak absurdalnie taniego na Bliskim Wschodzie. No, ale przygod ogolnie jest wiecej. Jednak jazda stopem nie sprzyja mojemu zdrowiu. Zwlaszcza plucom. W ciagu 2 dni wypalilem wiecej papierosow, niz w calym, 30-letnim zyciu! Poza tym dzis granice jordansko-syryjska przekraczalismy chyba z jakimis przemytnikami. Bylem bardzo ciekaw, co takiego przewoza w tych torbach upchanych pod siedzeniami, ale Ewa skwitowala to jednym zdaniem: Nie interesuj sie. Moze to i zdorwiej? :)
A tak a’propos Mojzesza, Aarona i spolki, to chlopaki mialy kosmiczny problem z nawigacja. My trase z okolic Egiptu (Taba) nad Morzem Czerwonym przez cala Jordanie – robiac detoury do zamku Krzyzowcow w Keraku i komuny chrzescijanskiej (glownie ortodoksow) w Madabie – az do przejscia granicznego z Izraelem w okolicach Jerycha pokonalismy w 4 dni. Oni te sama trase zrobili w 40 lat… ;)
sobota, 26. grudnia 2009
Tak. Arabski jezyk trudna sprawa. Liczebniki od 0 – 10 poszly nam dosc sprawnie jeszcze w Ammanie. Najpierw sie ich nauczylismy, a pozniej powtarzalismy podczas spaceru, uzywajac jako przykladow: rejestracji samochodowych.Swietny sposob, polecam! Dodam jeszcze , ze teraz czytamy juz liczebniki nawet po arabsku, wiec w restauracji czy miejscu, gdzie kupujemy falafla wiemy ile on kosztuje, nawet jesli nie ma tam cen podanych rzymskimi cyframi. O!
Jesli natomiast idzie o stopa, to musze wspomniec jedna rodzine. Otoz spotkalismy sie na Mt. Nebo i z Tomkiem z zainteresowaniem obserwowalismy babcie, mame i tate oraz dwoch synow. Spora ekipa. Kiedy jechalismy juz jakims drugim samochodem w strone Morza MArtwego, ta wlasnie rodzinka, podrozujaca zwyklym , osobowym autem, robi zakret i wraca. Mowie to Tomka: ,,ZObacze, wracaja”. Okazalo sie, ze chcieli nas ze soba zabrac, kiedy zobaczyli, ze pick up nas wyrzuca, bo skreca. To wprawdzie nie rodzina z Jordanii, ale tym bardziej bylam pelna podziwu dla ich wyobrazen: ze my dwoje i nasze plecaki zmiescimy sie w tym, i tak juz dosc mocno wypelnionym samochodzie. :)
Jesli chodzi o przejscie graniczne, to bede sie trzymac swojej wersji, ze w takich prywatnych podwozach lepiej niczego nie dotykac i usmiechac sie szeroko.
Na koniec dodam, ze ilosc dokumentow, ktore posiadalam przed granica rowna sie ilosci dokumentow posiadanych za granica. Sie pilnuje!
poniedziałek, 28. grudnia 2009
Nie wiem czy wiecie ale w kraju własnie wybuchła wielka afera. Polski MSZ został poinformowany przez CIA z dwójka obywateli naszego kraju nawiązała kontakt z przemytnikami uranu przy granicy syryjsko – jordańskiej. Agencja jeszcze nie ustaliła czy polska para była tylko przypadkową przykrywka czy zamierzonym działaniem. :)
ps. Jakbyście zobaczyli jakieś błyski światła wysoko na niebie albo zarys którego z UAV to nie machajcie :)