Scenki z Sulawesi
Wiem, że wszyscy z niecierpliwością czekacie na wpisy z cyklu “dialogi na cztery nogi”. Niestety, mimo, że minął już drugi tydzień wyjazdu, mało dzieje się w tej kwestii. Pewnie dlatego, że głównie siedzimy pod wodą. :) Poniżej tylko parę skromnych scenek rodzajowych z Sulawesi.
Specjalistka ds. marynarki wojennej
W autobusie z Manado do Bitung próbuję się domyśleć, z jakiej służby jest koleś w mundurze siedzącym przed nami:
– Marynarz? Bo wiesz, na naszywce ma to takie koło, co się okrętem steruje, jak się ono…?
Ewa bez sekundy wahania:
– Kotwica!
Gender po azjatycku
Biały turysta to w indonezyjskich kampungach (wsiach) nadal ewenement. Jedziemy sobie we trójkę z Amandą, poznaną na Pulau Bunaken Amerykanką, przez taką wieś na pace złapanej na “stopa” półciężarówki; a zewsząd localesi – dzieci, dorośli, kobiety, mężczyźni – nas pozdrawiają. Oczywiście, grzeczność wymaga, żeby im odpowiedzieć, choć w pewnym momencie staje się to co najmniej męczące. Kiedy kolejny facet stojący przy drodze coś do nas krzyczy, odruchowo odmachuję z głośnym “Hi, mister!”. W tym momencie Ewa z bananem od ucha do ucha na twarzy:
– Ale Ty zdajesz sobie sprawę, że koleś krzyczał: “Hello, girls”?
(Oj, tam, oj, tam…)
Słońce świeci nad nami…
Jedziemy mikroletem*) do ruin portugalskiego fortu Benteng Otanaha. Nagle widzę przyczepioną do szyby samochodu pluszową maskotkę leniwca a’la Sid z “Epoki lodowcowej”. I ta maskotka… porusza palcami i ogonem. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to, że jesteśmy niecałe 50 km na północ od równika, a ja piję stanowczo za mało wody, zważywszy na ten klimat:
– Kurde, ja chyba mam udar…
Ewa od razu załapała, o czym mówię:
– Nie, spoko, on się ruszał.
___
*) Coś jak mikrobus, przy czym w mikrolecie większy nacisk jest położony na ideę “mikro” niż na pojęcie “busa”.