Daliśmy sie dziś uwieść po raz drugi?
No, może niekoniecznie uwieść, ale zaskoczyć na pewno.
Otóż z Ubud mieliśmy wyjechać dzisiaj, a wczoraj wieczorem iść zobaczyć Kecak, rodzaj tańca, o którym pisałam przedwczoraj. Z racji tego, że wycieczka skuterem trochę nam się przedlużyła, bo a to nie tędy droga, a to pod górę, a to deszcz i trzeba przeczekać; a później na pytanie “Którędy do Ubud?” dostawaliśmy sprzeczne, a wręcz przeciwstawne informacje. Koniec końców, na wczorajszy występ zwyczajnie nie zdążyliśmy. A że inne atrakcje wciąż pozostały do odkrycia, postanowiliśmy zostać tu dłużej, bo na to pozwala właśnie taki dłuższy urlop.
Do sedna zatem!
Dziś wybraliśmy sie na występ, w folderze reklamowym określany mianem Kecak Fire & Trance Dance. Pisałam już, że to trochę inny typ tańca wykonywanego na Bali, bo nie towarzyszy mu orkiestra gamelan, ale tło muzyczne stanowi w nim chór męski. Nie ma tam stu osób, jak głoszą opisy. Dziś, co Tomek policzył, było tych mężczyzn około pięćdziesięciu. Owszem, robi to wrażenie, szczególnie, kiedy wszyscy wraz zaczynają śpiewać to słowo, od którego wzięła się nazwa tańca:kec-kec-kecak. Siedząc po turecku i tworząc krąg, stanowią chwilami scenografię. Kiedy podnsozą się i zakrywają aktorów, by ci na przykład zmienili strój. Panowie ubrani są wyłącznie w sarongi i mają dwa kwiatki, każdy włożony za jedno ucho.
Cała historia to oczywiście skrócona wersja Ramayany, hinduistycznego eposu. Jak to Tomek określił: “W Bollywood pewnie zrobiliby z tej opowieści ośmiogodzinny film, a my dostaliśmy godzinny skrót”. ;) Zgadzam się z nim. Ja cieszę się z faktu, że na każdej ulotce jest opis poszczególnych scen po angielsku. Osobiście Ramayany nie znam i ciężko byłoby mi oglądać poszczególne sceny bez tłumaczenia, dla samego oglądania. Z drugiej strony, może skupienie się wyłącznie na muzyce pozwoliłoby osiągnąć ten stan umysłu i ciała określany mianem transu w tytule opowieści? :) Bowiem zamysłem tej opowieści i muzyki, która powinna wprowadzać w tans, jest właśnie owe oddanie się dźwiękowi, historii i sprawienie, że ta historia urzeczywistni się choć na chwilę w nas, uduchowionych tymi powtórzeniami i otoczką religijną. Zresztą jeden z chórzystów wpada w tenże stan ducha. W przebraniu konia czy innego lajkonika, transuje na koniec w okręgu, który zostaje wcześniej osłonięty metalowymi zabezpieczeniami, tańczy i rozkopuje jakby kopytami, palące się w okręgu kokosy. To by było na tyle z tego transu i ognia w tytule.
Jakbym miała porównać te dwa spektakle, które widziałam to Kecak jest widowiskowy: jest ciemno, bo pali się niewiele lamp, jest transowa muzyka i naturalny dźwięk. Legong jest dworski i pałacowy, mocno oświetlony, tak, by złoto błyszczało, makijaże tancerek były widoczne, a zespół towarzyszący jest głośny i słychać, że ma znaczącą rolę.
Ten drugi taniec odgrywany jest wyłącznie w pałacu, dla wybranych, pokazuje przepych i bogactwo. Natomiast w pierwszym otoczenie, w którym rozgrywane są poszczególne sceny, jest nam bliskie. Są to wioska, las, jezioro czy ognisko. A jak wiemy, przy ognisku wokół którego można usiąść, możemy również posłuchać opowieści o Księciu Ramie i jego ukochanej imieniem Sita, niekoniecznie osiągając stan transu. :)
Krótkie fragmenty Kecaka Tomek załaduje na nasz kanał YouTube.