Trekkingu dzień ostatni: ja tu jeszcze wrócę!
Rano godzinka podejścia na Poon Hill, w ciemnościach, przed wschodem słońca. Potem śniadanie trekkera (duże, kaloryczne i całkiem smaczne), strasznie strome zejście do Birethanti i permanentne poczucie absolutnej krzywdy, że trekking się już kończy…
W ciągu dnia towarzyszyły nam: kwitnące rododendrony, młody Izraelczyk ze swoim porterem i smutek, że właścwie już po wszystkim… Dziś mogę z czystym sumieniem powiedzieć, ze ten tydzień w Himalajach był dla mnie najlepszym tygodniem całej wyprawy. Łącznie z podróżą powrotną do Pokhary – dwie godziny na zatłoczonym dachu zatłoczonego autobusu. A dookoła te urocze, himalajskie serpentyny… :)