Szósty dzień trekkingu: zauroczeni rododendronami
Tego dnia czekało nas 1700 m w górę, z ciężkim plecakiem i w słońcu, dlatego wstaliśmy o świcie i żwawo ruszyliśmy przed siebie. Chcieliśmy tego dnia dotrzeć do Gorepani, wioski znajdującej się na 2800 m n.p.m, skąd już tylko kolejne 300 m żeby obejrzeć wschód słońca z Poon Hill.
Trasa kojarzy mi się z przepięknymi rododendronami rosnącymi co kawałek przy trasie. O kwitnących rododendronach wiedzieliśmy już przed wyjazdem, bo jechaliśmy właśnie w okresie, gdy są szczególnie piękne. Przez cały trek rozglądałam się szukając owych tajemniczych kwiatów. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania! Wyobraźcie sobie krajobraz górski, od którego odcinają się wielkie drzewa obsypane nieprawdopodobną ilością ogromnych czerwonych, albo różowych kwiatów. Byłam zauroczona.
Po południu spotkałam nas burza. Ostatnie 500 m pod górę podchodziliśmy w górę w strugach deszczu i przy odgłosach grzmotów. Po drodze dołączyła do nas para Francuzów, którzy byli właśnie w trakcie swojej podróży dookoła świata! Dotarliśmy w końcu do ciepłej lodge`y, gdzie długo w noc rozmawialiśmy o podróżach, tych dużych i tych mniejszych… :)
Rano z tłumem turystów, podróżników i nie wiadomo kogo jeszcze zdobyliśmy Poon Hill skąd obserwowaliśmy wschód słońca. Wschód jak wschód, klimat kojarzył mi się trochę ze wschodem słońca, który oglądałam kilka lat temu, marznąc w śpiworze gdzieś pod chatką na Połoninie Wetlińskiej w Bieszczadach…. Tyle tylko, że na horyzoncie widzieliśmy ośnieżone, wysokie szczyty górskie…