Yangon piękny, oczami wyobraźni

Niewiele dobrego słyszałam, a może nawet czytałam, o tym mieście. A kiedy dobrych wiadomości brak, człowiek nastawia się raczej negatywnie. Tak właśnie było z Yangonem. Nie spodziewalam się za wiele i też niewiele dostałam w zamian.

Jest tak jedna sytuacja, za którą nie przepadam, ale niekiedy nie mam na nią wpływu. Jest to godzina lądowania samolotu. Często-gęsto zdarza się tak, że lądujemy wieczorem. To nawet nie o ten wieczór idzie, ale o ciemność. Nie wiem jak Wy, ale ja zupełnie inaczej odbieram miejsca w zależności od pory dnia. Yangon miał już na starcie ciężko, a później było w sumie tylko gorzej. Spędziliśmy tam wieczór i cały następny dzień. Naszym głównym celem była oczywiście Shwedagon Paya, którą pozachwycam się może kiedy indziej, gdy już łatwiej ten zachwyt będzie dokumentować zdjęciami. Wrócić chcę na razie do pierwszych wrażeń z tego miasta, które rzutowały na cały kraj. Ciemno, tłoczno, ogromny ruch samochodowy *) , na ulicach brudno. Mało zachęcające, prawda? Później dotarliśmy do hostelu i też nie było lepiej: kiepskie warunki, koszmarnie wysoka cena. Witamy w Birmie?!

Znając swoje wyobrażenia i negatywny wpływ ciemności, dałam miastu szansę na drugi dzień. Nic z tego nie wyszło. Okazało się, że doszły kiepskie zapachy, a kiedy zrobiło się jasno, widać było więcej niefajnych rzeczy. Co takiego zaskoczyło mnie aż tak negtywnie?
To, jak to miasto jest zniszczone. Kamienice, meczety, budynki kolonialne, budynki rządowe. Zdaniem, które najczęściej powtarzałam, Tomek mi świadkiem, było: “Kurczaki, jakby to odnowić, albo wyczyścić w całości, to byłoby tu pięknie.” Miasto jest mocno zniszczone. Budynki nie widzialy farb od wieków, często tylko przednia fasada wygląda jako-tako. Najczęściej są one w ruinie. No, może poza hotelem “Strand” i payami. Naprawdę, te zacieki, mnóstwo brudu, grzybów na ścianach, odrapanej farby, szarości i ciemnych plam… tak właśnie wygląda Yangon. Średnio jak na początek. I ciężko pisać o tym, bo owszem, jest piękny ogród w okolicy Sule Paya, ale jest tylko w połowie wyremnotowany. Coś tam się dzieje, ale bardzo powoli. Są budynki kolonialne, ale w opłakanym stanie. Już jak się zapuścić w boczną uliczkę, okazuje się, że ta fasada to w sumie całkiem nieźle wygląda, w porównaniu z bocznymi ścianami. Bida z nędzą. Dosłownie. Zapytacie, dlaczego o tym piszę? Bo po pierwsze tak to wygląda, a po drugie zdarzają się w czasie wyjazdów miejsca, które mi się nie podobają. Przecież nie wszytkie muszą, prawda?

Po spacerze tamtego wieczoru szłam spać z jedną myślą: że jedno miasto wycieczki mi nie zepsuje, że musi być lepiej!
I jest, a gdzie – dowiecie się już niedlugo.

___
*) motocykle i skutery są w tym mieście zabronione, a związana jest z tym faktem pewna miejska legenda. Tomek na pewno będzie o tym pisał, więc bądźcie uważni!

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

2 komentarze

  1. Dokładnie takie samo zrobiło na mnie wrażenie to miasto! Przyleciałyśmy z kumpelą po 18:00 więc ciemno jak nie powiem gdzie ;) dodatkowo to była kumpeli pierwsza tak daleka wyprawa a ja jadę rozpadającym się autem do hotelu i myślę “Na cholerę myśmy tu przyjechały?” Po kilku m-cach okazało się, że Anka myślała to samo :) Dopiero jak udało nam się znaleźć pożywienie trochę mi się wrażenia poprawiły, ale to za sprawą ludzi. Następnego dniao 4 rano wyruszyłyśmy do Bagan, więc Yangoon nie miał jeszcze szansy, ale na koniec wizyty w Birmie byłyśmy tam aż 3 dni, więc poznałyśmy to miasto na wylot. Jak już człowiek opanował kosmicznie wysokie krawężniki, że taxi trzeba trzymać drzwi bo mogą odpaść w trakcie jazdy, że wszędzie jest daleko i gorąco tak okrutnie, że rozważamy pójście do kina (klimatyzowana sala) to nawet się do tego miasta przyzwyczaiłam, choć na pewno nie będzie to miasto, do którego będę wracać ;)

    Napisz odpowiedź
    • Właśnie, chyba taki los miejsc, które nie mają zbyt wiele do zaoferowania, a są obowiązkowym hubem przesiadkowym. Zgadzam się, że ludzie mogą zmienić ten obraz. My mieliśmy super przygodę w Sagaing. Niespodziewane zaproszenie i to nie na obiad.:) Pozdrawiamy z Mandalay!

      Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź