Gdzie wschód, gdzie zachód?
Kto mnie zna, ten wie, że jakaś szalenie romantyczna nie jestem, a jeśli już, to raczej przypadkiem. A zachód i wschód słońca jakoś mi się tak kojarzy. Romantycznie. Dlatego w każdym miejscu na świecie, gdzie takie zjawisko, jak ogladanie wschodu czy zachodu słońca ma miejsce, zastanawiam się: o co chodzi?
Uwierzcie mi, takich miejsc jest sporo. Kiedy zastanowię się nad takimi, które pamiętam to tak:
– wulkan Bromo w Indonezji, oglądanie wschodu;
– wspinanie się na wydmę w Maroku, żeby zobaczyć wschód nad algierską granicą;
– w Libanie ulica Corniche i spacer do punktu Pigeon Rocks, żeby trafić na zachód;
– pustynia Wadi Rum w Jordanii, zachód słońca jakich mało, ale ten akurat był fajny; :P
– Bagan w Birmie: kumulacja, bo i wschód i zachód.
A teraz na przykładzie z Bagan, gdzie zrobiłam cały pakiet.
Wschód słońca? Weź, wstań!
O ile z zachodami to jeszcze rozumiem, bo w zasadzie każdego dnia go widzimy, nie wymaga jakichś specjalnych wysiłków. Jednak już na taki wschód to potrafi człowieka sponiewierać. Człowiek musi wstać o szatańskiej porze (np. 4:38) i to w czasie świętego urlopu! Musi dojechać rowerem (motocykl zabroniony dla turysty, a nawet w nocy jest gorąco!). W ciemnościach egipskich, czy tam birmańskich, wspomaganych czołówką wiodącej marki (bo lampy tu niby są, ale mało i nie na każdej drodze). No, i nieznajomość języka – kto wie, dokąd skręcam? Tabliczka była, ale…? :)
Podjęłam decyzje, nastawiłam budzik i wstałam.
Sporo osób jechało razem ze mną: na rowerach, rikszami czy nawet jakimiś samochodami. Tak czy siak, niby człowiek nie jest sam, ale jak sie tu nie pogubić, kiedy nic nie widać? Nagle ci przede mną skręcaja w lewo. Ja zastanawiam się, czy to aby na pewno tutaj?! Inni z przodu pojechali, ci za mną też jadą prosto. No, kurczaki, co zrobić? Spoglądam na zegarek i stwierdzam, że lepiej pojechać do jakiejś pobliskiej świątyni, bo jak nie, to wschód słońca zobaczę z roweru, zastanawiając się, czy już mam to poczucie “you are here” z mapą. Coś oryginalnego – ale czy o to mi chodziło, wstając tak wcześnie?
A na miejscu, czyli na dachu świątyni…
Dotarłam na miejsce i była nas trójka! Szok. Para, którą śledziłam, podpowiedziała mi, jak wyjść na górę. Po chwili zdałam sobie sprawę, że może para chciała mieć taki romantyczny wschód we dwoje?! Trudno się mówi, mają pecha. :D W miejscu takim, jak Bagan, muszą to sobie lepiej zaplanować. :D Później, ku mojej radości, doszło jeszcze kilka osób, ale nie było nas więcej niż 10. Spokój, cisza. Wstało słońce, wystartowały balony, zrobiłam krótki film i kilka zdjęć. Kanadyjczycy, których zapytałam, dlaczego przyszli, odpowiedzieli, żeby zobaczyć balony. Ja po wszystkim – a wszystko razem zajęło mi jakieś 1h 45min – wróciłam do łóżka. Tak wyglądał wschód.
A co z zachodem?
Byliśmy razem. Tomek mi nie wierzył, że będą tłumy. Były. Proste, że więcej osób przyjdzie na zachód, niż na wschód. Ten drugi wymaga tylko dotarcia na miejsce i oglądania. Nie trzeba się zrywać o szatańskiej porze i półprzytomnie szukać nie tej, co trzeba świątyni. Na zachodzie chyba ciekawiej było stać na dole i obserwować ludzi, których na oglądanie tego zachodu z jednej świątyni przybyło chyba około setki. I nie było żadnego mistycznego klimatu. Wciąż albo ktoś się przepychał, albo wchodził w kadr, albo prosił, żeby się przesunąć, bo on ma lepszy pomysł na zdjęcie niż ja. Albo inne cuda. A! Była jeszcze pani, która udawała, że jej pupa nie jest tuż koło mojej twarzy! Co za… Spokój mógł mnie tylko ratować. Trzeba było wybrać inną miejscówkę! Za późno się o tym przekonałam. Jak z tym złym skrętem w lewo rano: albo zobaczę tu, albo wcale. Do zachodu było tylko gorzej.
I ja się do dziś zastanawiam, dlaczego tego typu aktywności są tak popularne? Skąd te tłumy? Po co? Na co?
Bo to ani przyjemne, ani zdjęć super się w takim tłumie nie zrobi, ani romatyczne to nie jest, ani tym bardziej mistyczne!
Spośród tych miejsc wymienionych na wstępie, chyba tylko Jordania kojarzy mi się miło. Byliśmy we dwójkę, zero tłumów. Chwila spokoju i ciszy. Zachód prawie na wyłączność. A może wtedy właśnie byłam romantyczna? A może jak jest tak mistycznie i mniej tłocznie, to ja to przeżywam na jakis sposób? Licho wie!
Jak jest u Was? Macie jakieś doświadczenia? Chyba wybiorę się niedługo na wschód słońca na Babia Górę, coby mieć szersze krajoznawczo porównanie.
[Not a valid template]
poniedziałek, 29. czerwca 2015
Ja przyznam, że każdy wschód i zachód w magicznych miejscach robi na mnie wrażenie. Dlaczego? Kolory, cienie, magiczne zdjęcia. Oczywiście wolę te miejsca, gdzie nie ma ludzi, ale akurat Bagan zauroczyło mnie mimo tłumów. Jak spojrzysz daleko i nie widzisz ludzi to czujesz się tam jak na innej planecie – ale ja zawsze byłam romantyczką ;)
środa, 1. lipca 2015
Czyli chodzi o to magiczne miejsce? Bo dla mnie czasem zachód w domu, w Chorowicach jest też właśnie taki jak powyżej i to nie do końca ma coś z romantyzmu. Czyli chodzi o to, żeby to wszystko było jeszcze w magicznym miejscu…
wtorek, 30. czerwca 2015
Właśnie ta poranna mordęga i próba dotarcia na czas w wyznaczone miejsce na wschód same w sobie sprawiają, że to wyjątkowe momenty :) O ile nie ma chmur… choć to niekoniecznie przekreśla ciekawe zdjęcia :)
czwartek, 2. lipca 2015
Rzeczywiście wschód i zachód słońca kojarzą się z romantycznymi momentami, ale czemu tak jest? Również nie mam zielonego pojęcia ;) Całkowicie się zgadzam z Twoimi spostrzeżeniami, że jak można wogóle mówić o romantycznych chwilach, kiedy obok jest mnóstwo osób… :)
czwartek, 2. lipca 2015
Haha, też tak mam, zachody jak najbardziej, ale wschód to jakaś kara boska, wstawać bladym świtem w wakacje – nie ma mowy!