Jedno z tych niezadeptanych miejsc: Kakku
Zastanawiałam się, czy warto pisać o takich miejscach? Czy nie lepiej, żeby zostały mniej znane? Niech żyją swoim życiem i nie będą na liście każdej osoby, która odwiedza Birmę. Za chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy ja jestem w stanie taki ruch i zjawisko zatrzymać? I wtedy przestałam się oszukiwać. Zapraszam do mistycznego lasu – Kakku!
Kakku? Jakie Kakku?
Sama tego miejsca nie znalazłam. Zupełnie nie wpadło mi w oko w czasie poszukiwań w Internecie. Nie trafiłam na żadną relację z Birmy, w której byłoby cokolwiek na ten temat. W przewodniku jakoś pominęłam nieduży rozdział, bo przecież są większe, popularniejsze miejsca. I wtedy, podczas rozmowy ze znajomą, z którą mieliśmy się spotkać na miejscu usłyszałam, że jest taka świątynia tu i tu, że trochę skomplikowany dojazd, ale że jak w grupie, to łatwiej. Stwierdziliśmy, że zobaczymy na miejscu.
Kakku: tysiące świątynek
Kakku to świątynia, ba! to kompleks świątyń, nie wiem, czy nie największy na świecie! Na niewielkim terenie znajduje się ponad 2000 stup. I co jest tam niesamowite, to fakt, że niektóre ze stup zakończone są balkonikiem czy parasolem ażurowym, na którym przytwierdzone są dzwoneczki. Kiedy wieje wiatr – dzwoneczki grają, każdy sobie, ale bardzo subtelnie. W rytm tych dzwoneczków jesteśmy oprowadzani przez młodą przewodniczkę, która pochodzi z ludu Pa-O. Poznajemy jego historię, dowiadujemy się o stroju, o tym, jaki to waleczny lud i też o fakcie, że miejsce nie jest aż tak popularne, bo dopiero od niedawna można je odwiedzać. Pa-O to lud ze stanu Szan, najbardziej południowej części tego stanu. Lud, jak wspomniałam, dość waleczny. Wywalczył sobie autonomię i ma nawet własną flagę, jak wyczytałam. Łatwo jest rozpoznać członka tego ludu po chuście w kolorze pomarańczowym lub jego odcieniu, zawiniętym na głowie trochę jak turban, trochę jak ręcznik po umyciu głowy.
Kakku: poza szlakiem
Kakku leży z dala od głównych i popularnych szlaków birmańskich. Do tej pory docierało tu niewielu turystów czy pątników, bo to przecież miejsce święte dla wyznawców. Według legendy zbudowali te stupy, czyli małe wieżyczki z relikwiami w środku, buddyjscy misjonarze z Indii. Przyjechać tu można tylko z przewodnikiem, którego wynająć można w stolicy stanu, Taunggyi. To duże jak na ten stan miasto, z zatłoczonymi ulicami,bankami i restauracjami. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że spędzimy w nic wieczór na festiwalu balonów. O tym też napiszę, ale kiedy indziej. :)
Kakku: jak dojechać
Z racji wizyty w tym mieście, wyjazd na zwiedzanie stup w Kakku jest to wyprawa nie tylko kosztowna, ale i całodniowa, mimo niewielkich odległości na mapie. Zatem kiedy zdecydowaliśmy się tam jednak pojechać, wynajęliśmy kierowcę z samochodem, z zamiarem wstąpienia po naszego przewodnika i dojazdu do Kakku. Problem powstał, kiedy okazało się, że dziewczyna, która była naszym przewodnikiem, musi siedzieć z przodu i to sama, a nas na tył jest czworo. Szybko go rozwiązał kierowca, posprzątał bagażnik swojego kombiaka i chłopaki zmieniali się z tyłu w drodze do i z powrotem. A ta zajmuje trochę czasu. Tak z 2,5 godziny. Odległość od Taunggyi to jakieś 45 kilometrów, ale droga jest fatalna i górzysta.
Kakku: las stup
Kiedy już dojechaliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się widok placu, na którym było mnóstwo strzelistych wieżyczek, różnego koloru i wysokości, ale bardzo zbliżonego kształtu. Kolor zależał głównie od stanu zniszczeń, albo naprawy. Strzelistość od obecności parasola ażurowego lub nie. Największe jednak wrażenie robiło zagęszczenie tych stup, co można zobaczyć na zdjęciach poniżej. Niektóre ze stup są odnowione przez fundatorów, wtedy możemy odnaleźć nazwisko takiego sponsora wykute na tabliczce i przytwierdzone do stupy. Część z nich stoi zaniedbana, ale też tworzy swoim zakurzeniem i zniszczeniem klimat miejsca.
Kakku: procesja
Kiedy my tam byliśmy, odbywała się jakaś parada czy procesja. Ciężko było się dowiedzieć czy wywnioskować, z jakiego powodu. Pani przewodnik też nie potrafiła nam odpowiedzieć. Zdjęcia też poniżej.
Zdecydowanie warto się tam wybrać, jeśli wciąż jest to miejsce mniej uczęszczane. A wydaje mi się, że jednak tak jest, choćby ze względu na skomplikowany sposób dotarcia na miejsce, który nawet dla agencji turystycznych jest ciężki do przeskoczenia. Trzeba się zatrzymać i zabrać przewodnika, a ruch w Taunggyi jest spory w godzinach porannych. Fakt ten może zniechęcać niecierpliwych, którzy chcą zobaczyć dużo i szybko. I może to dobrze?
[Not a valid template]
piątek, 6. marca 2015
Niesamowite, że takie perełki wciąż są niezadeptane przez turystów, oby tak zostało jak najdłużej! A czemu ta przewodniczka nie mogła siedzieć nawet obok innej kobiety?
czwartek, 12. marca 2015
Emi, bo nie chciała zołza.:)
piątek, 6. marca 2015
odkryć takie miejsce – bezcenne :)
niedziela, 8. marca 2015
To prawda!
piątek, 6. marca 2015
odkryć takie miejsce – bezcenne :)
niedziela, 8. marca 2015
To prawda!
sobota, 7. marca 2015
Tytuł zachęca :)
sobota, 7. marca 2015
Tytuł zachęca :)
sobota, 7. marca 2015
Piękne co tu dużo mówić :) Żałuję, że będąc w Birmie nie zahaczyłem o to miejsce, ale… jestem pewien, że jeszcze kiedyś do Birmy wrócę. Zrobię sobie tour po Azji i postaram się na drobić to, czego nie zobaczyłem. A z tego co piszesz, co pokazałaś… tam po prostu TRZEBA być. Wielką pętlę mam za sobą, teraz mogę odbić od głównego szlaku :)
Bo warto!
sobota, 7. marca 2015
Bardzo podoba mi sie twoj blog – zarowno od strony wizualnej jak i merytorycznej:) Piene miejsce….
czwartek, 12. marca 2015
Dzięki! Żeby nie było to nas jest dwoje.:)
czwartek, 12. marca 2015
Co dwie glowy to nie jedna:) Pozdrawiam!
sobota, 7. marca 2015
No i przez was przy okazji pobytu w Birmie, zadepczę to miejsce! Blame on you!!!
czwartek, 12. marca 2015
No się zastanawiałam, ale było tam tak ładnie, że nie potrafiłam się nie podzielić. A Birma chyba już nie jest takim popularnym krajem.:P
poniedziałek, 9. marca 2015
Faktycznie pierwsze słyszę, a miejsce wydaje się być ciekawe!
czwartek, 12. marca 2015
Jest jest, a najlepsze jest to, że tam poza tą świątynią nic za bardzo nie ma. Jest targ, ale taki dla lokalsów. Kiedy dopytywałyśmy Panie o herbatę i przyprawę z tamaryndowca, to były wręcz zawstydzone, że turyści je zaczepiają.:)