Bo marzenia się spełniają
,,Jeśli chcesz coś bardzo zdobyć, mieć czy zrealizować uda Ci się to, pod warunkiem, że wszystko inne poświecisz realizacji tego celu”. Takie moje drugie motto życiowe.
Przekonałam się już w moim życiu, że połowa zależy od losu, karmy, przeznaczenia, jak zwał tak zwał. Jednak druga połowa, zależy od nas i właściwie od tego czy chcemy. Wiem już, że jak chcę to jestem w stanie dać z siebie tyle, żeby to zrealizować. A jeśli są jakieś przeszkody, to są bliskie osoby, które pomogą je przejść, pokonać lub zwyczajnie przeskoczyć.:)
Zobaczenie tego cudu natury marzyło mi się odkąd zaczęłam bywać w USA w celach zarobkowych. Bywałam w okolicach wielkich jezior, a dokładniej w Chicago. Niestety, każdego roku brakowało mi kompanów podróży. Żeby wybrać się i eksplorować zakątki typu: parki narodowe czy właśnie Grand Canyon. Faktem jest , że sama to ja nie lubię, bo jaka to radość nie dzielić z nikim takich podróżniczych przeżyć.
Wracając do tematu głównego.
Wyjechaliśmy bardzo wcześnie rano z Flagstaff, żeby dotrzeć jak najszybciej do kanionu. Emocje jakie mi towarzyszyły są nie do opisania. Pewnie każdy komu spełniały się marzenia zrozumie o czym piszę. Jeśli czeka się na coś wiele lat i właśnie nadchodzi chwila, kiedy ma się to spełnić, być dane i zostać już na zawsze we wspomnieniach. Mogę przeżywać takie emocje częściej.:) Co oznacza – częściej planować. Zastanawiałam się kilka razy podczas drogi jak wygląda ten okaz skalny, jakie zrobi na mnie wrażenie i tak dalej.
Wjazd do Grand Canyon Village od strony południowej, pozwolił nam dotrzeć do najpopularniejszych punktów widokowych: South Rim. Trafiliśmy tam poza sezonem, więc turystów była umiarkowana ilość. W każdym razie nie trzeba było czekać zbyt wiele czasu, żeby zrobić zdjęcie.
O wszelkich faktach historycznych czy ciekawostkach można poczytać w wielu miejscach. Ja nastawiałam się na mocne przeżycia, ale widok tego magicznego miejsca i ogromu jaki uczyniła ta mała obecnie rzeka, na dnie kanionu….Ciężko ubrać to w słowa. Pewnie i mi zabraknie tych, którymi można by opisać wrażenia z tego miejsca.
Kanion zbudowany jest z wielu warstw skalnych, odróżniających się kolorystyką. Co potęguje tylko jego majestatyczne wrażenie. Pośród mozaiki barw, w głębi przepaści można zaobserwować turystów na koniach zmierzających po dnie do bazy noclegowej, jak również cieniutką nitkę rzeki Kolorado. O tym miejscu napisano już wiele, ja postaram się podzielić fotografiami, które oddadzą więcej niż słowa pisane.
Dodam tylko, że tego dnia, co było dla mnie wielką niespodzianką, dotarliśmy na nocleg do Las Vegas. Decyzja ponoć została podjęta spontanicznie. Ja niby średnio się ucieszyłam się, bo akurat to miasto nie było na liście moich must see. Jednak okazało się dość interesującym punktem podróży.
Na granicy stanów Arizona i Nevada, przejechaliśmy przez Zaporę Hoover’a na rzece Kolorado, położoną 48 km na południe od Las Vegas. Tama ma wysokość 224,1 m i długość 379,2 m. Szerokość u podstawy wynosi 200 m, a na górze 15 m. Utworzone powyżej sztuczne jezioro Mead ma powierzchnię 639 km?, objętość 35,2 km? i sięga do 177 km w górę rzeki. Na mnie największe wrażenie zrobił budowany nad zaporą, nowy most wiszący. Wreszcie zobaczyłam jak z technicznego punktu wygląda rusztowanie takiego mostu i w jaki sposób inżynierowie radzą sobie z grawitacją. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że będzie to największy most łukowy na zachodniej półkuli.