A tam nie pojedziemy…
Meksyk dużym krajem jest. Już to, co zaplanowaliśmy, będziemy robić sprintem. Jednak o parę atrakcji turystycznych moglibyśmy zahaczyć. Lista poniżej.
Acapulco: gorący Pacyfik, półnagie Meksykanki na plażach, drinki z palemkami i płatności w USD; a, w sumie można odpuścić sobie te drinki.
Tijuana: to, co powyżej + półnagie obywatelki USA, wykarmione w MacDonald’s…; OK, może to jest argument, żeby tam jednak nie jechać. :)
Aguas Calientes: nie, to nie to słynne; tamto jest w Peru; ale jak sama nazwa wskazuje, mają tam gorące źródła, jedne z najsłynniejszych w całym Meksyku; w sumie po trekkingu poleżałoby się w ciepłej wodzie…
A’propos trekkingu w Sierra Madre de Ciapas. Okazuje się, że historycznie to zawsze był region walk partyzanckich, a obecnie dochodzi również problem wojny narkotykowej. A i kiepsko z infrastrukturą. Ale spoko, damy radę. Co? Mnie zastrzelą? Już prędzej ci partyzanci czy tam inni przemytnicy mogliby nas – i mnie, i Ewę – zwerbować jako instruktorów. Oczywiście, za odpowiednie wynagrodzenie, i to bynajmniej nie w pesos. W końcu ma się to doświadczenie nabyte na Camo Party, a usługi konsultingowe dzisiaj nieźle kosztują. ;)
Ale znając nasze szczęście, to prędzej natkniemy się na Chupacabrę (coś, jak Yeti czy Sasqatch, tylko ciut groźniejszy), niż na partyzantów. W Nepalu też liczyłem na maiostów.
I co? Nada. :(
wtorek, 27. kwietnia 2010
Hmm, w sumie to mamy dośc rozbieżne pojęcie na temat tych miejsc. W ogóle to mam nadzieje, że ktoś jeszcze umarł ze śmiechu czytając o tym, że Tomek chce sie wybrać do Acapulco!?
Moje zdanie jest takie:
– Acapulco: zobaczenie “la quebrada clavadistas” mnie nie przekonało, wolę sama skakać na bungy, albo oszczedzić na paralotniarski kurs. A Tomkowi widac brakło rzeczowych argumentów i negocjacyjnych umiejętności, bo sam dośc szybko skreslił to miejsce z mapy podóży.:P
– Tijuana: cóż dla mnie ta podróż ma zupełnie inny cel, niż odwiedzanie miejsc, w których mogę pooglądać półnagie ciała jakichkolwiek kobiet; widać sie rozminęliśmy z tym celem.:P
– AguasCalientes, ja tego miejsca nie odpuściłam, ale sporo zależy od tego na ile trekking uda sie nam zrobić.:)
Poza tym jak nam uda się zobaczyc 3/4 tych miejsc, które mamy na liście to ja już rada bedę.:) Co nie znaczy, że nie będe robić wszystkiego, żeby plan zrealizować.:D
wtorek, 27. kwietnia 2010
Czytanie ze zrozumieniem jednak jest sztuką dostępną nie dla każdego, prawda? Skreśliłem oba miejsca plażowe, a na Aguas Calientes będę nalegał. A za to, że się publicznie wyzłośliwiasz, będę Cię torturował klasykę włoskiego disco italiano w wydaniu “Ricchi e Poveri”. Miałaś już próbkę w przedostatni weekend, więc wiesz, co Cię czeka.
“Aaaacapuuulcoooo!” :)
wtorek, 27. kwietnia 2010
No wybacz, ale sam zatytułowałeś wpis “A tam nie pojedziemy…”. A że trzy kropki po wpisie o Aguascalientes oznaczały powyższe, to cóż. Nie każdemu dana jest umiejętność czytania Ci w myślach.
Odnośnie piosenki o Acapulco, zrob linka! Niech każdy słucha czym mnie katujesz, bo jak porównac Towje spiewanie i umiejętności negocjacyjne, to jednak te drugie, o ile czasem marne, to jednak lepiej Ci ida niż spiewanie.:P