Santiago de Cuba
Jet – lag, ciemna noc, kłopoty z miejscem noclegowym. Takie niedogodności na samym początku, nie wróżyły niczego niedobrego. Starałyśmy się jednak nie nastawiać negatywnie, bo przecież urlop, wypoczynek…wszystko przed nami.:)
Dzień wcześniej planowo dotarłyśmy na lotnisko, skąd doleciałyśmy do Holguin w okolicach wczesnego popołudnia. Stąd wyruszyłyśmy szybko do Santiago de Cuba, gdzie czekała na nas Liane, internetowa znajoma Dominiki z Coach Surfingu. Postanowiłyśmy od razu wieczorem pospacerować po mieście, jednak przeceniłyśmy nasze siły. Jet-lag dał się we znaki, poza tym zmęczone i śpiące odniosłyśmy wrażenie, że zbyt negatywnie jawi się nam miejsce, do którego trafiłyśmy. Zatem szybko poszłyśmy spać, postanawiając dać miastu i sobie szansę na poznanie się dnia następnego.:)
Stolicę południa, zwiedziłyśmy z Liane, dzięki czemu miałyśmy informacje i historie z pierwszej ręki. Udało się nam również porozmawiać o życiu codziennym zwykłego kubańskiego obywatela. Marne zarobki, niemoc decydowania o sobie do końca, niewyobrażalna dla nas zależność od rządu ( zabicie bydła, wyłącznie w porozumieniu z władzami). Dowiedzieliśmy się później, że w sytuacji kiedy takie mięso ma trafić do obywatela lub zostać wykorzystane dla turystów, bez wahania odbiera się je hodowcy i oddaje tym, którzy zostawią na tej wyspie więcej pieniędzy niż jej mieszkańcy – turystom właśnie. Zaskoczona najbardziej byłam faktem, że sporo osób ma jedno zdanie o tym systemie: jest dobry i kiedyś będą tego owoce. Nie wystarczą doświadczenia turystów, którzy są w stanie pokazać inny świat, rządzony innymi prawami, gdzie jednostka ma szansę rozwoju nie tylko humanitarnego, ale i zawodowego według własnych potrzeb i chęci. Mniej lub więcej zadowalająco. A może zwyczajnie boją się przyznać, że im się to nie podoba?
Dla mnie Kubańczycy to naród żyjący w niewoli. Nie mają szansy poznania innych narodowości, systemów rządzenia, ludzi, form współżycia społecznego. Klatka. Takie cywilizacyjne ubóstwo, skupione tylko na jednym: pracy i wierności reżimowi, bo on jest dobry. Smutna jest bezsilność, bo nawet jeśli chciałoby się pomóc chętnym, wiąże się to często z niemożnością powrotu na wyspę. Takie dość błędne, dosłownie i w przenośni, koło.
Ostatnimi czasy poczytałam o Kubie i znalazłam świetnie opisany stan rzeczy zastany na Kubie.
W kontekście wizyty w restauracji oraz braku jakiegokolwiek dania z karty menu, autorka (B. Pawlikowska) napisała, że w komunistycznym mieście zabroniona wręcz, była własna inicjatywa, albowiem mogła ona być odczytana jako chęć zakłócenia porządku istniejącego dzięki rewolucji.
Wracając do zwiedzania i naszych planów. Santiago de Cuba to miasto leżące u stóp gór Sierra Maestra jest drugim co do wielkości na Kubie. Znane jest jako miasto muzyki, które wydało na świat wiele nowych muzycznych brzmień i utalentowanych artystów. Da się to słyszeć nawet podczas codziennego zwykłego spaceru ulicami. Wszędzie można się natknąć na ulicznych grajków, w kawiarniach lub specjalnych salach, gdzie słychać śpiewy i koncerty. Generalnie to miasto żyje muzyką, szeroko pojętą i przede wszystkim słyszaną. Jest to także najbardziej zróżnicowany etnicznie ośrodek na wyspie. Tutaj przywiezieni zostali pierwsi afrykańscy niewolnicy. Santiago de Cuba to miks kulturowy,w którym szczególnie widoczne są wpływy afrykańskie. Uważane jest za najbardziej karaibskie z wszystkich kubańskich miast. Założone zostało przez samego Diego Velasqueza w 1515 roku. Było oficjalną stolicą Kuby w latach od 1524 do 1549 roku. Ze względu jednak na zniszczenia spowodowane trzęsieniami ziemi oraz częstymi napadami piratów, rozwijało się znacznie wolniej niż Hawana, przez co utraciło palmę pierwszeństwa. Santiago stało się punktem zapalnym rewolucji kubańskiej, stąd wywodzi się większość najbardziej znanych rewolucjonistów, tu narodził się ruch wyzwoleńczy, który zapoczątkował wojnę o niepodległość, kończącą okres hiszpańskiej dominacji na wyspie.
Sercem Santiago jest Parque Cespedes. Wokół niego rozsiane są najciekawsze zabytki miasta, takie jak uważany za najstarszy dom na Kubie, datowany na 1516-1530 r. dom Diego Velasqueza. Nieopodal znajdują się również: XVI wieczny dom gubernatora pełniący dziś funkcję ratusza, zabytkowa katedra czy Balcon de Velasquez, z którego rozpościera się przepiękny widok na miasto i zatokę. Na wschód od parku Cespedes znajdziemy najstarsze muzeum na Kubie, Museo Bacardi, które działa od 1899 roku. Odwiedziłyśmy je, żeby od kuchni niejako poznać proces powstawania rumu.
Jednym z najciekawszych miejsc w Santiago jest leżący 8km od miasta zamek Castillo del Moro San Pedro de la Roca. Znajduje się on u brzegu zatoki Bahia de Santiago i mieści się w nim Muzeum Piratów. Zamek oferuje przepiękne widoki i robi imponujące wrażenie. Mnogość rozrywek jakie oferuje miasto kontrastuje z nieco ubogą w atrakcje prowincją której jest stolicą. Do najczęściej odwiedzanych miejsc należą leżące na wschód od miasta góry Sierra de la Gran Piedra.
Wybrałyśmy się zatem zwiedzić największy głaz jednolity położony na wzgórzach Sierra de la Gran Piedra. Dzięki tej delikatnej wspinaczce dowiedziałyśmy się, że na Kubie nawet w tej części, jest sporo wzgórz. Niestety nie są to tereny dostępne dla turystów tak jak szlaki górskie, chociażby w Polsce. Z jednej strony szkoda, bo warto by wybrać się w taki dziewiczy teren, z drugiej jednak strony chyba wolę, żeby zostało na świecie jeszcze kilka takich miejsc, do których człowiek jednak nie dotarł. Znając historię innych, zostałoby one skomercjalizowane pod turystów i straciło swój dziewiczy charakter na zawsze. Nie mówiąc już o porządnej eksploatacji terenu. Poza tym może warto zastanowić się nad tym, że niektóre miejsca na świecie są wyjątkowe właśnie dlatego, że oferują taką a nie inną formę wypoczynku: w przypadku Kuby to plażowanie, pływanie, nurkowanie oraz snorklowanie. I chyba to jest właśnie piękne.
Po zwiedzeniu głazu, należał się nam wypoczynek, zatem zahaczyłyśmy o plażę Sibonay. Po południu zarezerwowałyśmy sobie bilety na nocny autobus do Trynidadu, bo tam zdecydowałyśmy jechać w następnej kolejności. Jako, że nasz plan jest mocno elastyczny, przewidujemy, że zostaniemy tam pewnie z dwie noce, bo jest tam piękna i osławiona plaża Ancon, a my jesteśmy na leniwych wakacjach. W celu plażowania zabrałam spore ilości literatury oraz gazet, bo ja typem plażowicza nie jestem, a jakoś muszę sobie radzić.:)