Plan, który nie ma prawa wypalić
Do wylotu zostało 3 dni. Tym razem na wyjazd poświęcimy trochę ponad trzy tygodnie. Chcieliśmy oprócz Gwatemali zobaczyć również Belize i Honduras. Przecież to nie są jakieś specjalnie duże kraje, prawda? Ale potem przeczytałem przewodnik i…
…zastanawiam się teraz, czy mamy w ogóle szansę zobaczyć wszystko to, co sobie zaplanowaliśmy w samej Gwatemali. Nie chodzi tylko o to, że w każdym miejscu, gdzie chcemy się zatrzymać, jest średnio milion rzeczy do zobaczenia i szkoda spędzić tam tylko jeden dzień. Chodzi też o to, że ciężko się poruszać po tym górzystym kraju, a przejechanie 200 km może zająć od 5 do 15 godzin. Tak, tak, to widełki czasowe zaczerpnięte z oficjalnego rozkładu jazdy chicken busem między miastami na terenie tzw. Western Highlands.
Okrojona już – choć ciągle nie ostateczna – wersja wygląda tak, że pierwsze 10 dni poświęcimy na Zachód (aktywne wulkanicznie pasmo górskie, wchodzące w system północnoamerykańskich Kordylierów) i ewentualnie – ale prawdopodobnie nie… – Południe (wybrzeże Pacyfiku); a kolejne 10 na Północ (pokryta dżunglą nizina El Petèn) i Wschód (wybrzeże karaibskie). I zostaje nam niewielki zapas na tzw. nieprzewidziane okoliczności, których spodziewam się trochę napotkać.
Lądujemy na lotnisku La Aurora w Guatemala City. Ale w stolicy nie planujemy się zatrzymać, tylko prosto z lotniska udajemy się do La Antigua Guatemala (w skrócie po prostu Antigua), dawnej stolicy i centrum kulturalnego oraz turystycznego kraju; ot, takiego gwatemalskiego Krakowa. Oprócz wielu kolonialnych zabytków i żywej kultury Majów, jest to świetna baza wypadowa na wulkany, między innymi Pacaya i San Pedro. Pewnie zaliczymy ten pierwszy, bo w drodze na krawędź jego krateru można trafić na wycieki lawy.
Nasz drugi przystanek to Panajachel w rejonie Lago de Atitlán, jeziora pochodzenia wulkanicznego, które uważane jest za jeden z najpiękniejszych zbiorników naturalnych w świecie. Zweryfikujemy to twierdzenie. We czwartek lub sobotę będziemy chcieli trafić do Chichicastenengo, bo właśnie w te dni tygodnia (jak, nie przymierzając, w Skawinie) odbywa się słynny, wielki targ. Jest to też ważny ośrodek kultury Majów.
Czy udamy się gdzieś na południe, na wybrzeże Oceanu Spokojnego? Tego nie wiem, wszystko będzie zależało od czasu i możliwości transportowych. W każdym razie grudzień to czas, kiedy można u południowo-zachodnich wybrzeży Gwatemali zaobserwować migrujące humbaki. Więc może warto…?
Dalej na naszej drodze, w górach na zachodzie, leży Quetzaltenengo, położone na wysokości 2330 m n.p.m. W jego rejonie leży wiele plantacji kawowca, a także palarni kawy. Na północ natomiast – Nebaj, również położna wysoko w górach miasto zamieszkane przez Majów Ixil.
Tu opuszczamy część południowo-zachodnią i udajemy się do północno-wschodniej. A samo Cobán to baza wypadowa do Semuc Champey, parku narodowego obejmującego płynącą przez dżunglę rzekę Cahabón i system krasowych jaskiń.
Flores, miasto na wyspie na jeziorze i była kolonia karna, to następny przystanek. Stamtąd już blisko do położonego w pokrytym gęstą, podzwrotnikową dżunglą, północnym interiorze departamentu El Petèn, mojego must see tego wyjazdu: ruin Tikal, prekolumbijskiej stolicy cywilizacji Majów. Spodziewajcie się stamtąd wpisu na blogu, zdjęć, filmu, a kto wie – może i relacji na żywo.
W kierunku stolicy wracamy Carreterra Transamericana 13 do Puerto Barrios, skąd promem wzdłuż brzegów karaibskiej zatoki Bahia de Amatique dostaniemy się do Livingston, gdzie żyje specyficzna i ciekawa mniejszość Gárifuna, potomkowie afrykańskich niewolników i ludności tubylczej. Z Livingston wynajętą łódką, w górę rzeki Dulce, przez park narodowy, popłyniemy do Rio Dulce.
A stamtąd wracamy już do Guatemala City. Jeśli będziemy mieli jeszcze czas, jest tam parę muzeów, które warto odwiedzić. Ale samo miasto ani specjalnie ładne, ani specjalnie bezpieczne nie jest.
Więc to już czas, żeby opuścić Gwatemalę.
I jeśli wtedy okaże się, że odwiedziliśmy wszystkie powyższe miejsca, to naprawdę będę szczerze zaskoczony…