Obieżyświat poliglotą – wspomnienia po powrocie
Podróże kształcą. Prawda od lat znana i potwierdzana przez setki osób, ich doświadczenia oraz wspomnienia. Zastanawialiście się kiedyś, na ile uczycie się języków, żeby podróżować, a na ile Wasza znajomość języka kieruje Was w odpowiedni rejon świata?
Wiadomo, że język angielski jest prawie uniwersalny i może być używany w zasadzie na całym świecie. Jednak w wielu sytuacjach w czasie podróży przekonałam się, że nie wystarcza on wszędzie.
Jeśli sięgnę pamięcią wstecz, to przypominam sobie, że hiszpańskiego zaczęłam się uczyć po pobycie w Peru. Doszłam wtedy do wniosku, że znajomość zwrotów: “Ile to kosztuje” czy “Jak dojechać do…” nie jest wystarczająca. Bardzo wielkim motywatorem do doskonalenia znajomości, był zaplanowany wyjazd na Kubę. Wiem po sobie, że nic nie mobilizuje do nauki języka jak fakt, że będzie niedługo okazja posługiwać się nim w naturalnym środowisku.
Hiszpański przydał się na Kubie, przydał się również w Meksyku, gdzie od początku postanowiliśmy zupełnie zrezygnować z angielskiego i sprawdzić się. Przekonać się, ile jeszcze pamiętamy i jak łatwo będzie posługiwać się tym językiem z rodowitymi potomkami Azteków, Majów czy Olmeków. ;)
Co więcej, z tym hiszpańskim można się śmiało udać na północ Maroka, w rejon pasma Rif. Można się tam dogadać nie tylko z właścicielami hosteli. Przede wszystkim można go usłyszeć na prawie każdym rogu, placu. Bowiem jest to miejsce bardzo popularne wśród Hiszpanów. Zresztą nie mają daleko. A dodatkowo, te dawne tereny portugalskie, które zostały przejęte przez Hiszpanów, dziś ubogacają swoje menu o desayuno *) , a do picia można dostać jugo de naranjas **). Uwierzcie, że na początku jest to dość naturalne: takie przejście z jednego języka na inny. Jednak kiedy człowiek usiądzie z takim sokiem czy herbatą i uświadomi sobie, że jest w kraju arabskim, to robi się zabawnie. A jeśli jeszcze mamy jako taką wiedzę historyczną i do powyższego dodamy sobie fakt, że kraj ten w sporej części był kolonią francuską… Właśnie w Casablance czy w Rabacie – stolicy Maroka, francuskiego wymaga się od turysty. Pewnie dlatego szybko stamtąd uciekliśmy. :)
Jeśli o nas chodzi, to po fascynacji Bliskim Wschodem i po powrocie stamtąd, postanowiliśmy nauczyć się arabskiego trochę konkretniej niż te przewodnikowe rozmówki. Do tego stopnia, że zapisaliśmy się na kurs! A po drodze jakoś pojawiło się Maroko, więc… przyda się! Nie tak szybko, myślałam sobie. Inny kraj, inny dialekt, inni przodkowie… I okazało się, że się nie pomyliłam. Berberowie, których też pełno, szczególnie w rejonach Atlasu Wielkiego, niby po arabsku powinni mówić, ale kto choć trochę pojęcia o arabskim ma, od razu zauważy, że to kompletnie inny język, nawet nie dialekt, jak u Beduinów na Bliskim Wschodzie.
Podsumowując: myślę, że nikogo nie muszę przekonywać, że aby po świecie jako-tako swobodnie się poruszać, warto pouczyć się światowych języków. Otwiera to dość łatwo drogę do komunikacji. Bardzo często też zastosowanie prostych słów w obecności tubylców powoduje szeroki uśmiech na ich twarzach wyrażający podziw, że zadaliśmy sobie trud poznania, nauki. Taki uśmiech otwiera jakieś magiczne drzwi sympatii i relacji z tymi osobami, prowadząc często do jej kontynuacji.
—
*) z hiszpańskiego: śniadanie
**) z hiszpańskiego: sok z pomarańczy
poniedziałek, 22. listopada 2010
@Ewa
Święta prawda :) Uczymy się całe zycie…
wtorek, 4. stycznia 2011
hmm.. mam wątpliwości co do jugo de naranjas:) myślałam że
sok to jest zumo de naranjas, może te jugo to po portugalsku,
chociaż pomarańcza to laranja jest Co do języków, to racja wchodzi
on bardzo naturalnie, gdy przebywa się w kraju, gdzie jest on
używany.. coś o tym wiem:) Pozdrawiam!!!
czwartek, 13. stycznia 2011
Aldra, moze i masz racje z tym portugalskim. Ja się nie znam.:) Ale tam wszędzie w kartach był jugo, co było dla mnie jasne, że to sok.:)
poniedziałek, 17. stycznia 2011
Ja tylko uscisle z tymi sokami :) W Hiszpani mowia zumo, a w Ameryce Poludniowej jugo :)