Gorączka przygotowań
Dawno nie byłem tak nakręcony na wyjazd, jak na ten jutrzejszy. Chyba podobnie czułem się przed Indiami i Nepalem, moim pierwszym poważnym trampingiem. Myślę, że powodów może być kilka. Ciężko mi jednak zidentyfikować ten właściwy…
Może to dlatego, że nigdy jeszcze nie byłem w Afryce? Tak, wiem… Niby Maroko kulturowo to albo Europa, albo Bliski Wschód. Ale co ja się z geografią kłócił będę. :)
Może dlatego, że zaplanowaliśmy sobie bardzo intensywną trasę na bardzo krótki okres czasu? Tylko dwa tygodnie, wyrwane absolutnym cudem z napiętego grafiku w pracy. Bo to już de facto – po Bliskim Wschodzie i Meksyku – trzecia wyprawa roku 2010.
Może dlatego, że wreszcie będziemy mogli wypróbować swoją – dość marną na razie – znajomość arabskiego w “warunkach bojowych”. Znaczy, nie jest tak źle… I tak umiemy więcej, niż rok temu, tj. więcej, niż powitania, pożegnania, podziękowania i liczenie do dziesięciu. Choć tak naprawdę nie spodziewam się, abyśmy dali radę prowadzić szalone negocjacje na souqach z tambylcami w ich ojczystym języku. Natomiast wiem, że jeśli zobaczę na metce dywanu ?????? ?? ?????, to będę pewien, że nie jest to wartościowe, marokańskie rękodzieło. :)
A może dlatego, że dziś rano było za oknem -1*C. W tym samym czasie w Rabacie było już 18*C. To chyba nie wymaga komentarza?
Spakowałem się już. Jak zwykle, w całe 15 minut. Plecak czeka pod drzwiami. Jutro do jakiejś 15:00 mam jeszcze tylko w firmie jeden projekt do zamknięcia. Pozostałe – te w toku – pozostawiam w bardzo dobrych, zaufanych rękach.
Tydzień w ogóle był szalony. Standardowo w moim przypadku, wszystkie wyjazdowe zakupy robiłem na ostatnią chwilę. Jako, że w górach pożegnałem się z moimi butami trekkingowymi, które wiernie służyły mi ponad trzy sezony – trzeba było znaleźć, sprawdzić i nabyć drogą kupna nowe. Łatwo nie było, a czasu – mało. Przy okazji stwierdziliśmy, że uskuteczniana przez nas opcja “jeden 20-litrowy plecaczek na dwie osoby”, który służy podczas wypadów na miasto lub jednodniowych wyjść w góry, nie jest superkomfortowa. Tak więc plecak podręczny był kolejnym zakupem. Wreszcie miałem problem z moimi okularami przeciwsłonecznymi, które okazały się być… za małe! Na szczęście dziś zostały wymienione na większe.
Tu chciałem podziękować obsłudze sklepów internetowych: 8a, Barsop i Polarsport, którzy znosili cierpliwie przez cały tydzień moje rozpaczliwe telefony, ponaglające maile i – w tym ostatnim przypadku – aż trzykrotną wizytę w sklepie stacjonarnym. (To była zupełnie bezinteresowna reklama.)
Za jakieś 24h będziemy wysiadać z samolotu do Casablanki – centrum kulturalnego Maroka, w ogóle największego miast Maghrebu. Kolejnych relacji spodziewajcie się więc już z Afryki. :)