Chlod dzungli oraz Tarzan i Jane;)
Pierwszego dnia w Tanah Rata lalo do 14:00. Lalo, nie padalo. Przeciez niewielkiego deszczu to my sie nie boimy;) Zatem dopiero po poludniu ruszylismy na jakis szlak, bo jak to byc w gorach i miec jakowys niezaliczony?
Las okazal sie bardziej dzungla, a my bawilismy sie improwizacjami typu: ja bede Tarzan – tu Tomek lapal jakies liano, tudziez wiszaca dluga galaz i szukal swojej Jane. W lesie, gdzie zadnych turystow, ze o turystkach nie wspomne;) Ubaw mialam przedni.
Zaskakujace sa tutejsze szlaki – sa to zazwyczaj wylozone plytkami sciezki albo brukowana kostka na tychze.:) Kiedy dorwalismy sie do zwyklej, ziemistej jak to w Polsce to nacieszyc sie nie moglismy.
Dzien drugi zostal juz bardziej zaplanowany, bo prognozy byly lepsiejsze. Udalismy sie z samego rana (co nie jest tutaj bez znaczenia: wstalismy przed 8 rano!) do agencji, ktora zorganizowala nam przez pol dnia objazdowke . Dzieki temu w szybszym tempie oraz nakladem niewielu RM (ringbitow) zobaczylismy:
– widoki z najwyzszego szczytu Cameron Highlands – 6,666 Ft;)
– planatcje herbaty, ktorych tutaj sie raczej nie spodziewalam, imponujace jednakze
– fabryke herbaty – caly 5 stopniowy proces jej przygotowywania od zerwania listka do jego zapakowania do torebki
– las mchowy (mossy forest – lepiej brzmi;)), gdzie odbylismy trekking; wprawdzie polowe znowu na tych przygotowanych specjalnie sciezkach wylozonych mostkami i schodami, no ale, powrot byl troche climbingowy:)
– farme, a raczej fabryke truskawek – tych nie spodziewalam sie tutaj w ogole!
Zobaczycie niedlugo na zdjeciach, bo nawet moja babcia nie uwierzy, ze tak mozna hodowac truskawki:)
Ja to mam teorie, ze oni te szlaki to sztucznie przygotowuja pod turystow, zeby nie dotykac lisci, drzew czy krzewow. Wszedzie pelno takich plastikowych rur i tlumacze wciaz Tomkowi, ze to wszystko jest plastikowe jak te rury:) Choc lisc bananowca, na ktorym chcielismy zjesc dhal czy tandoori byl chyba prawdziwy…