Wszystko, co dobre…
…kiedys sie konczy. Ale ten trek skonczyl sie zdecydowanie za szybko, choc przedluzylismy go sobie o dwa dni. Dzis absolutne krotko, tylko pare slow. Wrazenia, relacje, etc. beda musialy troche poczekac. Ale naprawde niedlugo. :)
I tak oto przed chwila skonczylismy nasz trekking po Himalajach. Czuje sie jak Yeti, wygladam jak Yeti, a Marta twierdzi, ze rowniez zachowuje sie jak Yeti (ale to ostatnie to podobno od kiedy mnie zna.). :) Teraz odpoczywamy po treku w Pokharze, az do jutra do 6:15, kiedy to wyruszamy na dalsze zwiedzanie Nepalu. Mam mnostwo zdjec, bo oboje z Marta wyzywalismy sie artystycznie. Zloze z tego niedlugo jakas sensowna galerie.
To moze tak w skrocie sie troche pochwale:
1) to nie sa Beskidy, ani nawet Tatry, wiec 8h w upale jest dosc morderczym wyczynem, a my dzien w dzien robilismy takie traski;
2) dalismy sobie dzielnie rade bez guide’ow i porterow, co budzilo niejakie zdziwienie u napotykanych osob, ktorym porterzy nosili plecaki;
3) praktycznie nie spotkalismy Polakow na treku – poza jedna parka (za to jest tu cale mnostwo Francuzow, Niemcow i… Izraelczykow);
4) moej kolano, zapewne przerazone iloscia lekow na nie przygotowanych, nie dalo o sobie znac ani razu, nawet dzis, kiedy zrobilismy przewyzszenie 1700m w dol.
Aha, i nepalskich maoistow – zgodnie z przewidywaniami – nie spotkalismy. Czuje sie zawiedziony… :(((